Artykuł Marka Henzlera (POLITYKA 19) był poświęcony aktualnej sytuacji organizacyjnej i politycznej w środowisku kombatanckim. Prezentowane w nim dane oraz większość komentarzy autorskich przedstawiają obiektywnie skomplikowaną problematykę kombatancką. Chciałbym jednak nie zgodzić się z pewnymi sformułowaniami.
„Polski kombatant szybciej pojedna się z weteranem z Niemiec czy Ukrainy niż z rodakiem, który był w innym obozie politycznym” – takie uogólnienie, zawarte w nadtytule artykułu, jest w moim przekonaniu bezpodstawne, fałszywe. Może ono dotyczyć niektórych prezesów i co najwyżej paru procent środowiska kombatanckiego, a to przecież nie upoważnia do takich ocen.
Nie do przyjęcia jest również cytowana w artykule wypowiedź prezesa ŚZŻAK ppłk. Stanisława Karolkiewicza, który nie wierzy, że do Związku Kombatantów RP i byłych Więźniów Politycznych należy jeszcze 35 tys. akowców. „Takimi nazywać mogą się tylko osoby zweryfikowane przez nas – twierdzi prezes. – Pozostali tam najwyżej ci, którzy sami mogli mieć co do tego wątpliwości. „A bo mało to było fałszywych akowców?” Przy okazji dostaje się też Związkowi Powstańców Warszawskich za kontakty ze ZKRPiBWP, co prezesa nie dziwi, „bo od dawna były w nim silne lewicowe wpływy”.
Można oczywiście przejść do porządku dziennego nad tego rodzaju gołosłownymi wypowiedziami. Warto jedynie przypomnieć prezesowi Karolkiewiczowi, że weryfikacja i wydawanie zaświadczeń kombatanckich objęło wszystkich według tych samych zasad i odbywało się (odbywa) pod kontrolą i kierownictwem Urzędu ds. Kombatantów.
Pozostaje jednak pytanie – dlaczego tak liczni uprawnieni żołnierze AK pozostali w szeregach ZKRPiBWP?