Archiwum Polityki

Pożar w domu banitów

W domu banitów, w którym kiedyś siedzieli przy biurkach hitlerowcy, znów pojawił się ogień. Siódmy raz w ciągu dwóch miesięcy zapłonął denaturat. Wyłączono prąd, więc zupę z cebuli i pokrzywy banici gotują na piecyku opalanym butami z opieki społecznej. Poza tym wszystko po staremu. Eol nadal kocha się w lalce, Edkowi po raz kolejny ktoś zwędził kurę, znowu kogoś odwieziono do kostnicy.

Dom stoi w Oświęcimiu, w dzielnicy Zasole, tuż obok hitlerowskiego miejsca zagłady. W czasie II wojny mieściła się w nim niemiecka firma związana z przemysłem obozowym. Po wojnie do budynku przy ul. Leszczyńskiej 2 wprowadzili się już zwyczajni lokatorzy. Każdemu przypadł pokój z kuchnią oraz dostęp do wspólnej toalety na korytarzu. W latach 60. dom przejął we władanie Zakład Budynków Mieszkalnych w Oświęcimiu. Kuchnie zlikwidowano i zamieniono na pokoje. Miasto postanowiło, że w domu zamieszkają obywatele drugiej kategorii. To znaczy, jak mówią na Zasolu – banici. Albo jak mawiają inni: ci po eksmisji. Albo: żule. W każdym razie wyłącznie płci męskiej. Oficjalnie bowiem przy ulicy Leszczyńskiej 2 nie mogła i nadal nie może mieszkać żadna kobieta. W zamian za dach nad głową i niski czynsz władze Oświęcimia skazały pięćdziesięciu lokatorów na przymusowy, choć – jak się okazuje – niemożliwy do utrzymania celibat.

W latach 90. dom banitów zaczął kłuć w oczy. Z Oświęcimskiego Strategicznego Programu Rządowego wysupłano więc 160 tys. zł i zamieniono ruderę w cacko. Dwa lata temu budynek wyglądał jak pensjonat. Ale tylko z zewnątrz, bo w środku mimo remontu nadal – jak pięć i dziesięć lat temu – tonął w śmieciach i odchodach. Tego jednak odwiedzający obóz i jego okolice nie musieli już wiedzieć. I nie wiedzieliby pewnie do dzisiaj, gdyby Bartek nie zakochał się w Kazi i nie zaczął podpalać.

Przezroczyści i niebiescy

Bartek pojawił się zimą. Był wychudzony, śmierdział szczynami. Nie miał nawet na nogach porządnych butów, tylko damskie klapki do kąpieli. Najpierw wprowadził się do Rysia. Trafił dobrze, bo Rysio, choć nie miał renty, jakoś sobie w życiu radził. O czym najdobitniej świadczył fakt, że jeszcze siedem lat temu, po wyjściu z więzienia, prowadził razem z żoną sklep wielobranżowy.

Polityka 30.2001 (2308) z dnia 28.07.2001; Na własne oczy; s. 92
Reklama