Archiwum Polityki

Fotografie konspiratorów

Kiedy zaraz powiem, że wiem, co powodowało Ketmanem, nie znaczy to, że wiem, co nim powodowało, ale znaczy to, że wiem, co mówię. Był człowiekiem literatury i powodowała nim literatura. Określenie: człowiek literatury, jest zresztą w tym wypadku niewystarczające. Był studentem polonistyki, a studenci polonistyki bywają opętani rzeczą znacznie groźniejszą od literatury – bywają oni mianowicie opętani straszliwym głodem literatury. Głód ten może przybierać formy równie straszne co groźne. Czas, epoka, system znaczenia decydującego tu nie mają – w końcu zawsze jest jakiś czas, jakaś epoka, jakiś system. Patrzę na uczynione w połowie lat 70. fotografie moich kolegów z krakowskiej polonistyki, wyglądają oni na tych fotografiach jak zastygli w heroicznych pozach niezłomni konspiratorzy i to jest dobre – oni nimi istotnie byli. Czy do końca pragnęli być niezłomnymi konspiratorami – pewne nie jest. Bez wątpienia do końca pragnęli być niezłomnymi ludźmi literatury.

Moje sądy – zaznaczam na wszelki wypadek – nie mają w sobie cienia definitywności. Niczego nie rozstrzygam, za nikogo nie mówię, nikogo nie wyręczam i nie mam żadnych ambicji rozplątywania mrocznych węzłów. Moje domysły są moimi fanaberiami. A poza tym, być może, inspiracja jest doraźniejsza i nawet śmieszniejsza niż mogłoby się zdawać. Parę dni temu przeczytałem w gazecie (zdaje się szeroko już komentowaną) wypowiedź słynnego twórcy muzyki awangardowej Karla-Heinza Stockhausena, który atak na Nowy Jork nazwał „największym dziełem sztuki, jakie kiedykolwiek istniało”. „Wyobraźcie sobie 50 ludzi, którzy ćwiczą jak szaleni przez 10 lat, żeby dać jeden występ, ludzi, którzy w czasie tego występu umierają i wysyłają pięć tysięcy innych do wieczności w jednej chwili.

Polityka 47.2001 (2325) z dnia 24.11.2001; Pilch; s. 101
Reklama