O dziwo, najmniejszym problemem zdaje się być światowy kryzys. – Nie mamy żadnych sygnałów o wycofywaniu rezerwacji na najbliższy sezon zimowy – mówi Sonja Lampitsch z Ośrodka Informacji austriackiego regionu Karyntia.
– Narciarze to zwykle pasjonaci, którzy gotowi są na wiele poświęceń, by móc uprawiać swoje hobby. Kurs euro po niedawnych skokach zaczął się zresztą stabilizować – tłumaczy prezes biura specjalizującego się w wyjazdach narciarskich do Włoch. Także touroperatorzy nastawieni na Szwajcarię mówią, że w porównaniu z poprzednim sezonem już teraz mają o 10–30 proc. więcej klientów. – Do Szwajcarii na narty jeżdżą zwykle ludzie zamożni. Zresztą kraj ten uchodzi za symbol stabilności: panuje przekonanie, że niezależnie od okoliczności gwarantuje wysoki poziom usług – wyjaśnia jeden z nich. Według przedstawicieli branży turystycznej mniej może być jedynie wyjazdów firmowych – zwłaszcza że dotąd narciarskie obozy integracyjne urządzali sobie często bankowcy.
Trudniejszym problemem mogą za to okazać się coraz cieplejsze zimy.
Dość powiedzieć, że w minionych latach wskutek braku śniegu wiele stacji narciarskich poniosło bolesne straty finansowe. Dotknęły one nawet wysoko położone ośrodki w Alpach francuskich.
Bój na armatki
Podstawową – i na razie najskuteczniejszą – receptą na anomalie pogodowe jest sztuczne naśnieżanie. Właśnie dlatego tego rodzaju inwestycje stały się dziś w Alpach priorytetem – idzie na nie często więcej pieniędzy niż na unowocześnianie wyciągów czy poprawę standardu zakwaterowania.
Stacje narciarskie licytują się, ile spośród oferowanych tras jest obstawionych armatkami śnieżnymi.