Archiwum Polityki

Niebezpieczna sprawa

1. W nowym, ogłoszonym w „Tygodniku Powszechnym” wierszu Miłosza pt. „Dziewięćdziesięcioletni poeta podpisuje swoje książki” jest fragment następujący: „Tak, rzeczywiście napisałem dzieło./To znaczy tyle, że jestem świadomy,/Jak niebezpieczna to sprawa dla duszy./Wystarczy zbadać parę życiorysów./Moi rówieśni: Andrzejewski Jerzy/Albo mój krajan znad rzeki Niewiaży,/Pan Witold Gombrys, nie byli świetlani./I nawet myśląc o nich, ich osobach,/O ich obsesjach i nędznych wybiegach/Spotworniałego ego, o nieszczęściu, Odczuwam litość i razem obawę,/Że, może jestem taki sam jak oni,/Że udawałem dąb, a byłem próchno./Jaka mizeria. Ale wybaczona./Bo starali się zostać większymi od siebie,/Na próżno tęskniąc do miary proroków”.

Z jednej strony – oczywiście – przekraczanie miary i stawianie sobie zadań wyższych niż możliwe, jest godne podziwu, z drugiej jednak strony, może tu w grę wchodzić i po prostu wchodzi pycha trudna do wybaczenia i trudna do zniesienia. Czy wybitne nawet dzieło usprawiedliwia rozmaite haniebne ekstrawagancje? Czy, jak chcą niektórzy, wszystkie te ekscesy, obsesje, festiwale próżności są warunkiem dzieła? Jakiż płaskich nikczemności geniuszów nie opisał w sławnych „Intelektualistach” Paul Johnson! Musieli być tacy? Czy Henryk Ibsen, by móc pisać dzieła, musiał ubiegać się bezwstydnie o wszystkie możliwe ordery, a potem, po ich uzyskaniu, jeszcze bezwstydniej nosić medale po domu przypięte do szlafroka? Ernest Hemingway musiał wypijać litr whisky dziennie? A Tołstoj folgować opętańczym żądzom? Łatwo spekulować i zalecać cnoty, być może jakby prowadzili życie uporządkowane, napisaliby rzeczy jeszcze wybitniejsze.

Polityka 18.2002 (2348) z dnia 04.05.2002; Pilch; s. 103
Reklama