Archiwum Polityki

Lato bije Obamę na głowę

W ostatnim czasie byliśmy świadkami dwóch ważnych wydarzeń – Amerykanie wybrali swojego nowego prezydenta, a po drugiej stronie Atlantyku w demokratycznym głosowaniu delegatów wyłoniony został kolejny prezes PZPN. Trzeba przyznać, że zarówno w Stanach jak i u nas zaraz po zakończeniu wyborów ludzie komentowali wyniki ze łzami w oczach.

Nie ma wątpliwości, że zarówno wybory amerykańskie jak i pezetpeenowskie to spektakularny triumf demokracji, z tym że tam, inaczej niż u nas, do końca nie było jasne, kto wygra, co pokazuje, że demokracja w PZPN jest na szczęście bardziej przewidywalna niż w USA. Przy okazji wyszło na jaw, że obraz polskiej piłki, mimo krakania czarnowidzów, nie jest aż tak czarny, żeby trzeba było wybierać czarnego prezesa, dlatego zjazd PZPN mógł spokojnie postawić na sprawdzonego kandydata białego, który bez trudu pokonał kandydata rudego. I słusznie, bo kandydat rudy okazał się fałszywy – wszyscy dobrze wiedzieli, że jest od białego mocniejszy, gdyż ostro popiera go polski rząd i UEFA z FIFĄ, a on mimo to do końca udawał czarnego konia, co było nie fair.

To, że kandydat z silnym krajowym i międzynarodowym poparciem przegrał z kandydatem popieranym tylko przez najbliższych, czyli skromną pezetpeenowską rodzinę, to sygnał optymistyczny, pokazujący nie tylko to, że w dzisiejszym świecie rodzina jest najważniejsza, ale i to, że demokracja pezetpeenowska jest bardziej prorodzinna od amerykańskiej (nie łudźmy się, poparcie wyłącznie ze strony rodziny w Kenii byłoby dla Obamy dalece niewystarczające).

Wart szczególnego podkreślenia jest fakt, że w opinii wszystkich obserwatorów wybory na prezesa PZPN wygrał kandydat najgorszy z możliwych.

Polityka 46.2008 (2680) z dnia 15.11.2008; s. 4
Reklama