Trzeba było finansowego krachu, nadszarpnięcia społecznego zaufania do banków, spadku indeksu warszawskiej giełdy do poziomu sprzed niemal 5 lat i zmniejszenia oszczędności Polaków w funduszach o prawie 40 proc., aby instytucje finansowe zaczęły reklamować się w sposób bardziej odpowiedzialny.
A przecież na dobry początek wystarczy dopisek, na wzór tego zamieszczanego na papierosach i alkoholu, że „inwestowanie wiąże się z ryzykiem”. Bo o tym ryzyku, jak się wydaje, zapomnieli w ostatnich latach wszyscy – finansiści, media oraz klienci.
*
„Ryzyko rodzi się wtedy, gdy nie wiesz dokładnie, co robisz”.
Warren Buffett,
miliarder i inwestor giełdowy
Od przełomu 2003 i 2004 r., kiedy na giełdach zaczęły się wzrosty, z roku na rok przybywało osób, których oszczędności – poprzez wykupione jednostki funduszy inwestycyjnych – były powiązane z kursami akcji. Zyski przekraczające kilkadziesiąt procent rocznie przyciągały nowych chętnych. Gdy w 2007 r. za namową doradców bankowych nawet emeryci likwidowali lokaty i kupowali fundusze, euforyczna pogoń za zyskiem sięgnęła zenitu.
– Pięcioletnia hossa uśpiła czujność inwestorów. Niektórzy zdawali sobie sprawę z ryzyka związanego z inwestowaniem, ale nikt nie traktował go poważnie – mówi Grzegorz Wach, analityk z firmy doradczej Finamo. Tym bardziej że za inwestowanie wzięło się pokolenie 30-latków, którzy chcieli szybko pomnożyć pierwsze zarobione w życiu pieniądze. Te dzieci hossy nie pamiętały dwóch krachów na warszawskiej giełdzie, które starsze pokolenie przeżyło w latach 90.
Gdy skończył się inwestycyjny karnawał (jesienią 2007 r., giełdy zadrżały, a w styczniu br. indeksy ostro poleciały w dół), wielu podlicza straty i obiecuje sobie „nigdy więcej”.