Po wyborach trwa próba sił w SLD. Pozycja Leszka Millera zdaje się znacznie słabsza niż jeszcze rok temu, gdy jako lider zwycięskiego ugrupowania tworzył swój rząd. Przed wyborami „teren” dostał sporo władzy, mogąc praktycznie bez sterowania z centrali układać wyborcze listy kandydatów. Teraz „góra” chce odzyskać wpływy, usunąć przegranych i niewygodnych działaczy. Utrudnia to jednak statut SLD, gdzie nie ma precyzyjnego zapisu o kompetencjach przewodniczącego wobec niepokornych dołów. Miller może więc jedynie prosić i sugerować. A teren przestał słuchać.– Pozycja przewodniczącego zależy od jego osobistego autorytetu. Statut mu niczego nie gwarantuje – uważa Jan Czubak, sekretarz śląskiej rady wojewódzkiej SLD. Dlatego już teraz przed zapowiedzianym na czerwiec kongresem partii w SLD obok programowych słychać także zapowiedzi zmian w statucie. – Chcemy stworzyć automat wyciągania wniosków z porażki wyborczej, teraz szefowie lokalnych struktur partii muszą je po prostu wymuszać, nawet dociskać kolanem – ujawnia Andrzej Szarawarski, przewodniczący zarządu wojewódzkiego śląskiego SLD (jeden z tzw. baronów) i wiceminister gospodarki. Sami baronowie, upomniani na ostatniej Radzie Krajowej SLD, w wielkich bólach szykują się do odejścia. Ponieważ wielu z nich jest jednocześnie członkami rządu, mieli już dawno zrezygnować z funkcji partyjnych. Minister sprawiedliwości i jednocześnie przewodniczący SLD w woj. lubelskim Grzegorz Kurczuk przypomina, że zamierzał złożyć funkcje partyjne w końcu sierpnia, ale został powstrzymany przez kolegów. Zapowiedział w końcu, że odejdzie na początku grudnia.
Rezygnację zapowiada też targana lokalnym konfliktem (Wielkopolska) minister edukacji Krystyna Łybacka.