To nie był przypadek. W dniu wewnętrznych wyborów szefa prawicowej partii Likud doszło do serii zamachów terrorystycznych, siejących śmierć i zniszczenie i dodatkowo zaostrzających sytuację na Bliskim Wschodzie. W Kenii najpierw odpalono z ręcznej wyrzutni dwa termoczułe pociski w stronę izraelskiego samolotu pasażerskiego odlatującego z lotniska w Mombasie. Ponad 270 pasażerów cudem uniknęło śmierci. Kilka minut później potężny wybuch wstrząsnął hotelem Paradise w tym samym mieście. Ofiarą trzech zamachowców-samobójców, prócz nich samych, padło troje Izraelczyków (w tym dwoje dzieci) i co najmniej dziewięcioro Kenijczyków, w tym członkowie młodzieżowego zespołu tanecznego. Kilka godzin potem w miasteczku Beit Shean Palestyńczycy ostrzelali i obrzucili granatami Izraelczyków biorących udział w wyborach lidera Likudu. Zginęło co najmniej sześć osób. Tymczasem zwycięstwo w wyborach partyjnych odniósł obecny premier Ariel Szaron, który pokonał przekonująco rywala Bibi Netanjahu. Miejsce i koordynacja akcji terroru wskazuje na Al-Kaidę jako sprawcę. – Zabijają nas tylko dlatego, że jesteśmy Żydami – powiedział Szaron, który ma teraz największe szanse na wygraną w przedterminowych wyborach parlamentarnych: – Nie możemy pozwolić, żeby mordercy zrujnowali nasze życie.
Polityka
49.2002
(2379) z dnia 07.12.2002;
Ludzie i wydarzenia. Świat;
s. 15
Reklama