Archiwum Polityki

Moje życie beze mnie

Nostalgiczny, nastrojowy melodramat Hiszpanki Isabel Coixet „Moje życie beze mnie” powstał cztery lata temu i od razu stał się festiwalowym przebojem. Zdobył kilkanaście międzynarodowych nagród, m.in. niemieckich kin studyjnych, hiszpańską Goyę za scenariusz i tytuł najlepszego filmu wyświetlanego w Kanadzie. Młoda reżyserka, która potwierdziła klasę, realizując niedawno „Życie ukryte w słowach”, ma rzadki dar subtelnego opowiadania o najtrudniejszych sprawach. Interesuje ją śmierć, ukazywanie życia z perspektywy kogoś, kto musi odejść. Temat wielokrotnie wałkowany przez ambitnych filmowców, w jej dziełach zyskuje jakiś nowy, niesłychanie wzruszający wymiar. 23-letnia bohaterka „Mojego życia beze mnie” (Sarah Polley) dowiaduje się, że ma raka w zaawansowanej fazie i że pozostało jej bardzo niewiele czasu. Do ostatniej chwili jednak zwleka z wyjawieniem prawdy bliskim: matce, kochającemu ją mężowi, dwóm córeczkom. Dlaczego? Wbrew pozorom nie jest to gest skazujący ją na samotność i łzy. Ostatnie dwa, trzy miesiące swojego życia dziewczyna wypełnia załatwianiem przyziemnych spraw, które mają jej zagwarantować spokój sumienia i poczucie miłości. Odwiedza w więzieniu ojca, z którym nie utrzymywała kontaktu przez lata. Nagrywa na magnetofon kolejne – aż do pełnoletności – życzenia urodzinowe dla swoich dzieci. „Załatwia” mężowi kobietę, z którą będzie szczęśliwy po jej śmierci. Nawiązuje krótki intensywny romans, aby poznać smak innego mężczyzny, itd. Bajkowa dobroć bohaterki, jej ziemski idealizm i brak zainteresowania sprawami religii są tak naturalne, czyste i niewymuszone, że od początku do końca w taką figurę się wierzy.

Polityka 17.2007 (2602) z dnia 28.04.2007; Kultura; s. 80
Reklama