Rodzice, którzy przyjmują do siebie dziecko z sierocińca, ze zdumieniem odkrywają w nim rzeczy niedziecinne – chłód, lód, sieroce psychiczne poskręcanie, których w domu dziecka dostrzec nie sposób, ponieważ one tam wszystkie są takie. Barbara i Andrzej Olszewscy przyjęli do siebie syna i z przerażeniem stwierdzili, że on z tym wszystkim przecież by dorastał.
Założyli Stowarzyszenie Misja Nadziei. Członkowie stowarzyszenia jeżdżą po Polsce mikrobusem. Odwiedzają duże i małe miejscowości. Organizują spotkania, rozdają ulotki, rozmawiają z pedagogami, urzędnikami, lekarzami, duchownymi. Pieniądze na benzynę dostają od ludzi po drodze. – Chcemy zmienić nastawienie społeczne, by sprzyjało rodzicielstwu zastępczemu – mówią Olszewscy. – Kontakt z synem nauczył nas, jak bardzo dom dziecka zaburza rozwój dzieci i ogranicza ich szansę na dobre funkcjonowanie w społeczeństwie. Barbara i Andrzej Olszewscy przyjęli jeszcze dwie dziewczynki uważane w domu dziecka za opóźnione w rozwoju. Dobrze się uczą. Basia z oschłego, ostrego, zimnego dziecka wyrosła na świetną dziewczynę.
– W noclegowniach, zakładach opieki społecznej, ośrodkach dla bezdomnych nie ma wychowanków rodzinnych domów dziecka – mówi Barbara Passini, dyrektorka ośrodka adopcyjnego TPD w Warszawie. Pensjonariuszy dla tych instytucji dostarczają domy dziecka. Wystarczy pójść do jakiegokolwiek ośrodka Markotu: sierocińce mają tam silną reprezentację. Podobnie wśród bezdomnych na dworcach. Wychowankowie ciągną do grup. Wyrośli w grupach. Potrzebują obiadów w stołówce i snu w grupowych sypialniach. Gubią się psychicznie bez instytucji, która do pełnoletności kupowała im majtki i podawała kanapki na śniadanie.