Zjeść dobrą golonkę można na Śląsku, w Wielkopolsce lub w Bawarii. Najlepiej w Monachium. A jeśli już, nie szczędząc czasu i kosztów, dotarliście do stolicy południowych Niemiec, to o dowolnej porze doby odwiedźcie Hofbrauhaus. To prawdziwe królestwo golonki i białego piwa (białe piwo to monachijska specjalność produkowana tam od sześciuset lat). W kilku salach na parterze i piętrze oraz w wewnętrznym ogródku może ucztować naraz do 1200 smakoszy. Przygrywa im damsko-męska orkiestra odziana w krótkie skórzane portki, białe koszule i charakterystyczne kapelusiki z piórkiem. Bawarskie melodie wprowadzają salę w trans. Wszyscy kołyszą się rytmicznie, trącają łokciami, śpiewają i silnie walą kuflem w kufel. Żaden nie pęka. Jest wesoło. I tylko my, przybysze znad Wisły (przyznać trzeba, że niezbyt młodzi), czujemy się trochę nieswojo. Ten gromki śpiew i to poczucie wspólnoty przy stołach nieco nas trwoży. Zupełnie niepotrzebnie nasuwają się wspomnienia sprzed półwiecza.
Na stół wjeżdża królewskie danie: złocista, chrupka golonka z zasmażaną kapustą, chrzanem, musztardą i olbrzymie kufle białego piwa. Franciskaner warzony jest od pięciuset lat według tej samej receptury.
Kelnerka patrzy na nas nieco podejrzliwie, bo na dwie osoby zamówiliśmy tylko pół golonki, prosząc w dodatku o przekrojenie jej na jeszcze mniejsze dwie porcje, ale za to piwo pijemy z największych, czyli litrowych kufli. Dziwadła z nas. Wszyscy dookoła biorą całe porcje. No ale mają długie lata treningu. Na ogół wieczór w wieczór.
Dziś, gdy po uczcie w Hofbrauhaus zostały tylko wspomnienia, żałujemy, że trwała ona tak krótko. Usiłujemy ją odtworzyć najpierw w domu własnymi siłami.
Piękne golonki (nawiasem mówiąc cieszą się one fantastycznym wzięciem u monachijskich rzeźników reklamujących towar wywieszkami: „U nas wędliny i mięso z polskich świń”) są w każdym dobrym sklepie mięsnym.