Archiwum Polityki

Panie Janie, niech pan przestanie

Ćwierć wieku temu Jan Tomaszewski zasłynął jako dobry bramkarz i „człowiek, który zatrzymał Anglię”. Na pytanie kim jest dzisiaj, kibicom piłkarskim klarowna odpowiedź się nie nasuwa. Dla niektórych to jedyny sprawiedliwy w naszej piłkarskiej sodomie. Dla innych – życiowy outsider i ogarnięty obsesją frustrat, który czym prędzej powinien zasięgnąć porady psychiatry.

Jako trener poniósł serię druzgocących klęsk. Jako doradca ministra sportu Jacka Dębskiego zwalczał byłego prezesa PZPN Mariana Dziurowicza. Kiedy Michał Listkiewicz i Zbigniew Boniek obejmowali rządy w PZPN, zachwycił się nimi jako „światowej klasy autorytetami, którzy wiedzą, co robią”. Został doradcą Listkiewicza, ale chwilę później jego wyczulony na przekręty nos znowu wyczuł bijący z piłkarskiej centrali smród. Listkiewicz stał się dla niego „kopanym ojcem chrzestnym, który chroni własną d...”, a Boniek – „perfidną i wredną małpą z brzytwą” oraz „notorycznym krętaczem, a przy tym złodziejem”. „Chór z nimi” – pieklił się w swoich felietonach w „Przeglądzie Sportowym”.

Tomaszewski wydał urzędnikom PZPN wojnę rozgłaszając, że są bandą przekrętasów, która na dodatek działa nielegalnie, na co ma dowody. Twierdził, że chce sprowokować prezesa Listkiewicza do postawienia go przed sądem, gdzie prawda wyjdzie na jaw. Udało mu się. Urażony prezes odpowiedział pozwem. Pierwsza rozprawa odbyła się w zeszłym tygodniu. Na razie odsunęło się od Tomaszewskiego prawie całe środowisko piłkarskie, uznając go za chama i człowieka niespełna rozumu. Język, za pomocą którego wyraża on swoje obsesje, budzi zażenowanie. A jednak jakoś brakuje pewności, że jego wyczulony nos się myli.

Polityka 50.2003 (2431) z dnia 13.12.2003; Fusy plusy i minusy; s. 110
Reklama