Co w półtoragodzinnym filmie dokumentalnym „Tischner – życie w opowieściach” autorstwa spółki Artur Więcek „Baron” i Witold Bereś bardziej śmieszy: słowa starego górala, że tę całą filozofię to Tischner wziął od niego, czy to, jak ks. Tischner opowiada w Castel Gandolfo anegdotę o tym, że najbliższa toaleta w górach „to jest cheba za granicom”, a Jan Paweł II dławi się ze śmiechu? Co bardziej zaskakuje: wyznanie Wałęsy, że rozumiał się z Tischnerem „na mruczando, nie było potrzeby dalszych kontaktów”, czy też to, jak młody Tischner decyduje o wstąpieniu w stan kapłański? Co bardziej przeraża: postulaty przyjaciół-księży, by się „od tego Michnika odczepił”, czy list anonimowego duchownego, gdy Tischner już umierał na raka krtani, z przekleństwem: „czym człowiek grzeszył, na to cierpi”? I wreszcie – co bardziej wzrusza? Opowieść o ostatnich chwilach księdza, gdy robił wszystko, by inni się nie martwili („Gruchła plotka zem umarł. Teraz muse odpisować jako były nieboscyk!”)? Czy sam Tischner mówiący do kamery: „Nie człowiek wymyślił śmierć. Nie Bóg wymyślił śmierć. To pomysł diabła. Bóg wymyślił życie. Wymyślił miłość...”. Kim ks. Tischner był przede wszystkim? Duszpasterzem, filozofem, góralem, publicystą? Jednej odpowiedzi nie ma, bo być nie może. Ważniejsze – jak mówi w filmie prof. Grygiel – „żeby on był obecny. Nie jego pomnik – on”.