Pomysł Piotra Cieplaka na wystawienie sztuki Eugene’a Ionesco „Król umiera, czyli ceremonie” w krakowskim Starym Teatrze był interesujący: uniwersalną opowieść o odchodzeniu spleść z bardzo konkretną sytuacją odchodzenia legendy jednego z najważniejszych polskich teatrów, której współtwórcami byli obsadzeni w spektaklu aktorzy: Jerzy Trela (król), Anna Polony (jego pierwsza żona Małgorzata), Anna Dymna (druga żona króla Maria) i Dorota Segda (służąca, kucharka, błazen). Jednak sceniczny rezultat częściej niż ciekawość wywołuje irytację. Drażnią dorzucane na siłę aluzje do legendarnych spektakli Starego. Męczy uporczywe, mocno upraszczające zderzanie teatralnej tradycji w postaci klasycznej formy spektaklu z symbolizującymi młody, pseudoawangardowy teatr występami grupy tańca współczesnego i pokazem wyuzdanej mody pogrzebowej. Zaś ostatnia scena jest już czystym popisem sentymentalizmu i patetyzmu. Król już nie żyje, jego świat odszedł razem z nim. Na scenę wchodzi Anna Polony i na szlafrok przymierza strój Muzy z legendarnego „Wyzwolenia” Konrada Swinarskiego, dołącza do niej Jerzy Trela – w piżamie, ale z mieczem Konrada w ręku. Za chwilę oboje odbędą ostatnią wędrówkę aktora: ze sceny, pomiędzy fotelami widzów, do rozświetlonego nienaturalnym światłem teatralnego foyer. Zamiast wzruszenia budzi się refleksja, że wyśmienitych aktorów chciałoby się jednak oglądać w teatrze dorównującym ich możliwościom.