Od kiedy istnieją banki, rynki obligacji i giełdy, istnieją też kryzysy finansowe. Banki upadały już w czasach Medyceuszy. Paniki na rynkach papierów dłużnych zdarzały się w Republice Wenecji. Zaś pierwszy na świecie krach giełdowy miał miejsce w 1720 r., kiedy zbankrutowało Missisipi Company – Enron tamtych czasów.
Według ekonomistów Carmen Reinhart i Kennetha Rogoffa, historia finansowa ostatnich 800 lat to długa lista upadłości, kryzysów bankowych i walutowych oraz skoków inflacji. Co więcej, kryzysy finansowe rzadko nie mają konsekwencji dla całości gospodarki. W niedawnym artykule kolega Rogoffa z Harvardu Robert Barro zidentyfikował, licząc od 1870 r.,148 kryzysów, podczas których dane państwo notowało skumulowany spadek produktu krajowego brutto (PKB) o przynajmniej 10 proc. Prawdopodobieństwo wystąpienia takiej finansowej katastrofy wynosi więc w każdym roku ok. 3,6 proc.
O najsłynniejszym kryzysie finansowym – krachu na Wall Street – potocznie sądzi się, że miał swój początek w tzw. Czarny Czwartek, 24 października 1929 r., kiedy indeks Dow Jones spadł o 2 proc., choć w istocie rynek zniżkował już od początku września, a dzień wcześniej zanurkował ostro o 6 proc. W Czarny Poniedziałek, 28 października, tąpnięcie wyniosło 13 proc., a następnego dnia kolejne 12. W ciągu kolejnych trzech lat amerykańska giełda straciła 89 proc. swojej wartości, zaś dno osiągnęła w lipcu 1932 r. Swojej maksymalnej wartości z 1929 r. Dow Jones nie odzyskał do listopada 1954 r.
To pozwala spojrzeć na nasze obecne problemy z pewnej perspektywy. Dow Jones osiągnął swoje maksimum w wysokości 14 164 punktów 9 października 2007 r., by dokładnie rok później znaleźć się na przygnębiająco niskim poziomie 8579 punktów, co oznacza spadek o 39 proc.
W tym kryzysie chodzi jednak o coś znacznie więcej niż tylko o giełdę.