Archiwum Polityki

Inteligentna bezradność

Trwa kolejna dyskusja na temat „liberalnej inteligencji”. Przeciwstawionej inteligentom, co nie są liberalni i jeśli tylko da się im nareszcie szansę, pokażą, co potrafią. Zaprowadzą taki porządek, że kamień na kamieniu nie zostanie – może z wyjątkiem granitowego pomnika pana Romana i przechowywanych jak relikwie kamyczków wrzucanych do ogródka jego pojętnych uczniów i naśladowców. Wspominam o terminatorach i czeladnikach, bo tym razem dyskusja o inteligencji połączona została z wątkiem pokoleniowym, żeby mogli wypowiedzieć się działacze i publicyści. Młodzi z przyzwyczajenia, z nawyku.

Przeżyłem już kilka podobnych kampanii, gdzie potępiano inteligenckie odchyłki, inteligencki, a więc krótkowzroczny punkt widzenia, inteligenckie nienadążanie za triumfującym pochodem. Dyskusje niezmiennie przypominały wycieczkę na strzelnicę. Organizatorzy dbali, by każdy, zanim jeszcze złoży się do strzału, trafił bez pudła. Czekały więc na chętnych podziurawione tarcze i obwiedzione kółkami same dziesiątki. Było tak, jak miało być: inteligent bez skarcenia i przywołania do porządku to ktoś zabłąkany w świecie.

Dziwoląg i odmieniec. Obcy w swojskim krajobrazie. W jednej z operetek granych w warszawskim STS-ie hoża dziewoja wyśpiewywała protest song:

\tJa nie chcę za inteligenta iść!
\tJa nie potrafię całkiem bez bielizny.
\tJa nie wiem, jak i kiedy gryźć.
\tJa nie chcę za inteligenta iść!
\tTo dla mnie pół mężczyzny.

Jawność kpiny z obiegowych pojęć potwierdza dzisiejszą konstatację profesora Zdzisława Krasnodębskiego, wyłożoną w „Rzeczpospolitej”: oni się nic nie zmienili ci szydercy, dalej korzystają z tajnej broni, śmiechu – „zdając sobie sprawę, że przepona to jeden z najważniejszych politycznych organów Polaków”.

Polityka 4.2009 (2689) z dnia 24.01.2009; Groński; s. 96
Reklama