Archiwum Polityki

Kogo wygło?

Była głęboka noc. Wszyscy spali, a niektórzy nawet nie drzemali, gdy na drugim piętrze otworzyło się okno i ktoś cichym głosem powiedział: Spokojnie, nie pali się. Przyjechała straż ogniowa. Pożar szybko ugaszono.

Ten żart sprzed lat chyba 60 – nie pamiętam czyj – to wspaniały wzór ówczesnej obywatelskiej świadomej postawy. Odpowiedzialność i zwykła ludzka troska o spokojny sen innych. To one nakazywały zawiadomić o pożarze bez siania paniki. Wezwać pomoc, a jednocześnie uspokoić, że nic złego się nie dzieje. Tak wtedy było i – kto wie – może znów tak będzie. Pożarów mamy coraz więcej. W zdrowej kapitalistycznej gospodarce konkurencyjnej tak właśnie być powinno, że co kilka tygodni płonie jakiś wielki pawilon handlowy. Na szczęście pożar zawsze zaczyna się nocą, gdy wszyscy klienci dawno wyszli, a i personel także. Przyczyną takich pożarów jest przeciążenie instalacji elektrycznej, bo w nocy taka instalacja jest przeważnie wyłączona i przez to jest szczególnie obciążona. To są właśnie te paradoksy cywilizacji. Sto lat temu, gdy Einstein wymyślił względność, nikt nie wierzył, że człowiek, który poleci rakietą kosmiczną, zrobi się młodszy po powrocie od wszystkich, którzy zostali na Ziemi. W fizyce relatywistycznej nazywa się to paradoksem bliźniąt. Gdyby na przykład Lech wyleciał rakietą na Saturna, wróciłby jako synek Jarosława. Oczywiście można to osiągnąć w prostszy sposób, szczególnie że u nas latanie nawet najzwyklejszym samolotem jest poważnym problemem państwowym. Mówi się, iż podobno samolot zostanie nawet wpisany do konstytucji.

Wróćmy jednak do pożarów, by ugasić rozpaloną ciekawość czytelników (trudne zdanie, ale jestem dumny, że je wymyśliłem). Otóż nie wszyscy wiedzą, że od 18 stycznia obowiązuje u nas przepis Unii Europejskiej: każda firma musi mieć pracownika, który odpowiednio przeszkolony, w randze inspektora ochrony przeciwpożarowej będzie odpowiedzialny za ewentualne spłonięcie firmy.

Polityka 4.2009 (2689) z dnia 24.01.2009; Tym; s. 98
Reklama