Archiwum Polityki

Wdepnął w duże GE

Światowy kryzys finansowy daje się coraz mocniej we znaki również w kraju, a jego ofiarami są m.in. banki. W zeszłym tygodniu doszło nawet do tego, że zamaskowany bandyta, który napadł na oddział GE Money Banku na Ursynowie, od zdenerwowanych pracowników usłyszał, że w środku nie ma żadnych pieniędzy. Komunikat musiał zabrzmieć stanowczo i wiarygodnie, gdyż napastnik bez zwłoki opuścił placówkę i uciekł.

Można przypuszczać, że naiwnego rabusia chcącego szybko podjąć gotówkę zmyliła nazwa instytucji, w której występuje zarówno słowo „bank”, jak również angielski wyraz „money”, po polsku oznaczający pieniądze. Niestety nie po raz pierwszy okazało się, że instytucjom posiadającym w swoim logo słowo „bank” nie można ufać i że wiele z nich ma nazwy mocno na wyrost, w wyniku czego pobranie w ich oddziałach jakichkolwiek większych sum graniczy z cudem.

Nawiasem mówiąc, jak donosi „Gazeta Stołeczna”, w GE Money Banku słusznie nie było żadnej gotówki, gdyż sieć ta prawie w ogóle nią nie operuje, skupiając się na udzielaniu kredytów. Z tym że na szczęście dla placówki i jej pracowników zamaskowany bandyta był tak spanikowany faktem braku pieniędzy w banku, że nawet nie próbował wziąć czy choćby wyłudzić żadnego kredytu (choć z relacji dziennikarskiej wynika, że istotną przeszkodą mógł być także brak okienka kasowego w ursynowskim oddziale).

Trudno przesądzać, czy w ursynowskim przypadku mieliśmy do czynienia z amatorem czy zawodowcem. O amatorstwie mógłby świadczyć fakt, że przed dokonaniem skoku zamaskowany sprawca nie upewnił się, czy w środku jest w ogóle coś, co da się wynieść. Z kolei o profesjonalizmie świadczy znajomość obcego języka (ze szczególnym uwzględnieniem słownictwa biznesowego) oraz fakt, że obiektem zainteresowania rabusia napadającego na GE Money Bank były wyłącznie money, podczas gdy walory oznaczone skrótem GE w ogóle go nie zainteresowały.

Polityka 6.2009 (2691) z dnia 07.02.2009; Fusy plusy i minusy; s. 94
Reklama