Wydawany przez MON „Przegląd Sił Zbrojnych” (nr 1/07) podał, że podczas misji w Kongu kontyngent naszych żandarmów wyposażono w indywidualne torby medyczne, do których, obok tabletek do dezynfekcji wody, kremów na oparzenia i środków na komary, trafiło też po 6 sztuk prezerwatyw. Czy w ów indywidualny ekwipunek wyposażani są wszyscy nasi „misjonarze”, czy był to, z uwagi na szczególne zagrożenie AIDS, przydział jednorazowy?
Okazuje się, że w polskiej armii przydziału prezerwatyw w ogóle nie ma i nie było ich na przygotowanej przez poznańską Akademię Medyczną liście zalecanego ekwipunku dla kongijskiego kontyngentu.
– Zapewne była to inicjatywa oddolna, bo MON centralnych zakupów prezerwatyw nie robi. Ale jeśli taka potrzeba się pojawi, nie ma przeszkód, aby kupił je dowódca jednostki – mówi Jarosław Rybak, rzecznik ministra obrony. – Ale o tak odważnym pomyśle jeszcze nie słyszałem.
Polskie wojsko podczas misji zdobywa cenne doświadczenia podpatrując sojusznicze armie. Żonom i narzeczonym naszych żołnierzy zapewne trudno w to uwierzyć, ale prezerwatywa może być wykorzystana także jako opaska uciskowa, opatrunek na niewielki kikut bądź uszczelnienie lufy karabinu. Nie można wykluczyć, że nasi żołnierze prezerwatywy wykorzystują i w klasyczny sposób, choć wielu okazji ku temu nie mają. Rzecznik Rybak mówi, że tylko żołnierzom z kontyngentu w Bośni wydawano indywidualne przepustki. Gdzie indziej było to i jest zbyt niebezpieczne. Zwłaszcza w krajach muzułmańskich, gdzie jak mówią misyjni weterani: „lepiej wejść na minę niż na...”. M. H.