Archiwum Polityki

Nóż do warzyw

Matka spojrzała na stojak z nożami. Brakowało jednego. Tego najlepszego, solidnego. Pewnie córka wzięła do warzyw. Potem trzasnęły drzwi. Artek wpadł do mieszkania: – Mamusiu, zabrałem nóż, zrobiłem, co miałem zrobić. Teraz on już na pewno nie żyje.

Cmentarz przy ulicy Wierzbowej w Pabianicach. Tuż za połatanym parkanem rozciąga się pole wysuszonych badyli. Uczniowie miejscowej podstawówki buszują tu w podrzucanych nocą śmieciach.

5 lat temu Artek przychodził tutaj z kolegami. Mieli po 9–10 lat. Przychodził tu również 30-letni Robson. Niewiele zmienił się od tamtego czasu. Drobny blondyn, teraz tylko z cienką kreską tatuażu na przegubie dłoni. Za kratami więzienia mówi się na to: przerwa w życiorysie. Robson przesiedział ponad 3 lata za wykorzystywanie seksualne nieletnich.

– Nie wiem, co mnie wtedy podkusiło. Wracałem podpity z pracy. I ci chłopcy się napatoczyli. Był tam też i on. Zrobili to za pieniądze. Pewnie wydali je na słodycze. A potem już mnie sami zaczepiali. Pytali, kiedy będę miał wypłatę. Za każdym razem, jak robiłem to z chłopcem, czułem do siebie obrzydzenie, ale potem znów to robiłem, bo to było silniejsze ode mnie – opowiada zdenerwowany.

W pobliżu cmentarza stoi drewniany dom. Kilka próchniejących stopni prowadzi na poddasze. Za sznurami z praniem, w ciemności rozchylają się drzwi do mieszkania. Matka Artka: – To nieprawda, co mówią o moim synu i o mnie. Na wprost wejścia pokój. Rzęzi telewizor.

Łajdak pedofil się wypiera

– Usiądźmy tutaj. To kąt Artka. Właściwie ma na imię Artur, był najmłodszy, najbardziej kochany. Syn ma tu dobrze. Wieczorem odsuwa sobie stoliczek i rozkłada fotel do spania. A na szafce ma telewizor. Jak był jeszcze w domu, leżał i patrzył sobie. Teraz telewizor zawiozłam mu do zakładu poprawczego. Omal rąk sobie nie urwałam, taki ciężki tobół miałam. Zastanawiałam się, czy jechać do niego, ale jak matka może nie zobaczyć syna?

Polityka 20.2007 (2604) z dnia 19.05.2007; Ludzie; s. 120
Reklama