Kiedy Margaret Samborska sprowadziła z Florydy swoją upośledzoną siostrę, trzydziestoletnia Kasia nie umiała zakładać rękawiczek, bo nigdy wcześniej ich nie używała. W Polsce nie miała też gdzie pracować, co przerażało Margaret. W Stanach pakowała korespondencję: składała kartkę, wkładała do koperty, naklejała znaczek. Co dwa tygodnie dostawała wynagrodzenie i choć nie rozumiała, ile zarabia, ważne było dla niej to, że jest potrzebna.
Kasia mówi tylko pojedyncze słowa i wymaga całodobowej opieki. Codziennie kilka godzin spędza w ośrodku dla upośledzonych, aż Margaret wpada na pomysł: będzie sprzedawać korporacjom sztukę niepełnosprawnych.
Dajmy im poczucie, że ktoś czeka na ich pracę i chce za to płacić – tłumaczyła szefom warsztatów terapii zajęciowej. Mam ekskluzywny niszowy produkt i chcę go zaoferować właśnie wam – mówiła w koncernach.
Przekonała jednych i drugich.
Kiermasz za grosze
Przed sześciu laty, tuż przed przyjazdem Kasi, Margaret zajmowała się w Commercial Union planowaniem strategicznym. Akurat przygotowywała raport o działaniach społecznych. – Okazało się, że angażujemy się wyłącznie w zwyczajne sponsoringi. O wspieraniu mniejszościowych dostawców, np. niepełnosprawnych, nikt wtedy w Polsce nie słyszał.
Zanim się to zmieniło, był jeszcze kiermasz świąteczny.
Kasia na warsztatach terapii zajęciowej malowała wciąż te same rzeczy – anioły, kwiatki, domki. Zdaniem Margaret spora część uczestników marnowała swój potencjał. W Stanach pracowaliby w McDonaldzie albo w supermarkecie. Tutaj miesiącami przygotowywali się do kiermaszu świątecznego. Postanowiła zaangażować się w robienie bombek i gwiazdek, pakowała je do samochodu, transportowała, sprzedawała przez cały dzień.