Wiadomo już na pewno, że Napoleon nie został otruty przez Anglików na Wyspie Świętej Heleny. Analiza komputerowa danych zebranych po sekcji zwłok cesarza, dokonana przez szwajcarskich specjalistów z uniwersytetu w Bale, wykazała ponad wszelką wątpliwość, że zmarł na raka żołądka spowodowanego przez bakterie Helicobacter pylori. O żadnym fałszerstwie ze strony przeprowadzających ongiś sekcję nie może być mowy z tego najprostszego powodu, że w ich czasach objawy raka żołądka, które dzisiaj zadecydowały o diagnozie, nie były jeszcze znane. Bardzo to smutna wiadomość dla historyków, sensatów, którzy przez długie lata zbijali kabzę na trucicielskich teoriach. Dwaj przynajmniej spośród nich: Ben Weider i Sten Forshufvud, tłumaczeni też na język polski („Zabójstwo na Świętej Helenie – Zagadka śmierci Napoleona rozwiązana”, Warszawa 1998), zrobili na nich prawdziwą fortunę. I co teraz? – A no cóż – dla chcącego nic trudnego. Może i Napoleon nie został otruty, ale czy to na pewno on właśnie spoczywa w krypcie kościoła Inwalidów? „Okazuje się” oto, że maska pośmiertna pochowanego tutaj nie pasuje do rozmiarów czaszki cesarza, przynajmniej do tych jej parametrów, które wymierzył jego lokaj. Stąd krok już tylko do hipotezy, że Anglicy ukradli prawdziwe zwłoki (miałyby być pochowane w prywatnej krypcie króla Jerzego IV), a podłożyli w ich miejsce trupa jednego z wartowników.
Dość znany historyk Bruno Roy-Henry, który pozazdrościł najwyraźniej Weiderowi i Forshufvudowi, wystąpił więc do odpowiednich władz francuskich, żeby sprawę tak niepokojącą koniecznie wyjaśnić. Teoretycznie nie byłoby to specjalnie trudne, gdyż żyją potomkowie rodziny Bonaparte, spośród których prapra w linii prostej siostry Napoleona, pani Caroline Murat, jest nawet pod ręką w Ile-de-France.