Archiwum Polityki

Sześć dni i czterdzieści lat

W nocy z 5 na 6 czerwca 1967 r. radziecki ambasador w Tel Awiwie Czubachin poprosił o natychmiastowe spotkanie z premierem Lewim Eszkolem. Poprzedniego dnia rozpoczęła się wojna, która przeszła do historii pod nazwą sześciodniowej. Egipt informował o zajęciu południowej części kraju, Syryjczycy twierdzili, że ich wojska zeszły z wyżyny Golan i maszerują na Hajfę. Egipski prezydent Gamal Abdel Naser telefonował do króla Husajna w Ammanie, ponaglając go do zaatakowania Izraela. Jordania, nie chcąc stracić udziału w łupach, dała się przekonać. Czubachin i Lewi Eszkol spotkali się w telawiwskim hotelu Dan. Radziecki dyplomata zaproponował pośrednictwo ZSRR „w ratowaniu państwa żydowskiego, zanim będzie za późno” – oczywiście w zamian za daleko idące ustępstwa na rzecz prezydenta Nasera. Eszkol odmówił. Godzinę później, o drugiej w nocy, radiostacja Głos Izraela nadała komunikat, że lotnictwo egipskie zostało całkowicie zniszczone jeszcze przed wystartowaniem pierwszego samolotu bojowego, a kolumny izraelskich wojsk pancernych walczą w Gazie i prą w serce Półwyspu Synajskiego. 10 czerwca los wojny został faktycznie przesądzony. Egipcjanie i Jordańczycy zostali pobici na łeb, na szyję, na jerozolimskim Świątynnym Wzgórzu, koło meczetu Al-Aksa, powiewała biało-niebieska flaga, wojska syryjskie prowadziły ostatnie beznadziejne walki obronne.

Kraj ogarnęła euforia sukcesu. W ciągu sześciu dni mały Izrael przekształcił się, w pojęciu polityków i społeczeństwa, w państwo, którego nikt nie jest w stanie pokonać. Konsekwencją tych przekonań była „polityka mocarstwowa”, która do dnia dzisiejszego wisi u szyi Izraela kamieniem młyńskim.

Polityka 23.2007 (2607) z dnia 09.06.2007; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 18
Reklama