Archiwum Polityki

Zabić prezydenta

Co się stanie ze Stanami Zjednoczonymi, jeśli urzędujący prezydent George W. Bush zginie w zamachu terrorystycznym? Świetny pomysł na political fiction, rozegrany w konwencji filmu dokumentalnego, sprawdził się niestety tylko połowicznie. „Zabić prezydenta” w reżyserii Gabriela Range trzyma w napięciu przez jakieś pół godziny, później zaczyna przypominać zwykły thriller, w którym chodzi o rozwikłanie zagadki, kto zabił. A przecież najciekawsze w tej historii nie jest pytanie, kto i w jakich okolicznościach dokonał zamachu, tylko reakcja reszty świata, a w szczególności państw muzułmańskich i Rosji, na zmianę kursu Ameryki i osłabienie jej potęgi. Geopolityka i problemy w skali makro niespecjalnie jednak interesują twórców. Najbardziej zależało im na propagandowym wzmocnieniu wizerunku Busha, którego popularność, według najnowszych sondaży, dramatycznie spada. Filmowy prezydent to dobry wujek miło gawędzący ze swoimi doradcami, ciepły, ale stanowczy wizjoner, broniący demokracji przed barbarzyńcami. Trudno się nie wzruszyć, gdy zostaje śmiertelnie postrzelony. Tym bardziej że scena ukazująca ten tragiczny moment kojarzy się z zamachem na papieża. Narracja „Zabić prezydenta” prowadzona jest w czasie przyszłym dokonanym z perspektywy 2008 r. Świadkowie, oficerowie FBI, policjanci i politycy wypowiadają się do kamery, zdając relację z kolejnych faz śledztwa zakończonego wykryciem i skazaniem sprawcy Syryjczyka Jamala Abu Zirki (Hend Ayoub). Wygląda to jak sprawnie, fachowo nakręcony telewizyjny reportaż. Do strony formalnej nie sposób się przyczepić, przynajmniej pod tym względem autorom należą się słowa uznania.

Janusz Wróblewski

Polityka 23.2007 (2607) z dnia 09.06.2007; Kultura; s. 64
Reklama