Archiwum Polityki

Jak to było naprawdę

Elegancka sentencja, iż „dżentelmeni nie dyskutują o faktach”, jest po prostu eufemizmem dosadniejszej formuły, iż dżentelmen nie powinien kłamać. Innymi słowy, jeżeli wysuwamy argument, druga strona musi mieć zaufanie, że jest on oparty na dowodach. Stanowi to warunek sine qua non każdej rzetelnej debaty, gdyż, jak napisał uczeń Sokratesa Euklides z Megary (nie mylić z twórcą geometrii): „To, co stwierdzone bez przedstawienia dowodu, może być też bez przedstawienia dowodu zanegowane”, wtedy zaś istnieje prawdopodobieństwo, że dyskusja zmieni się w magiel. Niech Bóg ma w opiece Euklidesa z Megary! – Ten ci miał wymagania! Dowodów dostarczać.

W „Gazecie Polskiej” z 16 maja 2007 r. Jacek Kwieciński omawia wyniki wyborów prezydenckich we Francji. Czytamy: „Jacques Chirac nie raczył pogratulować swemu następcy (z tej samej partii!); Sarkozy zrewanżował się w ogóle nie wymieniając nazwiska byłego prezydenta w zwycięskim przemówieniu...”, „Zwariowałam, zwariowałam i szalona jestem dziś” – jak śpiewano ongiś w Piwnicy pod Baranami, czyli inaczej mówiąc, na jaką Wyspę Małp zaniosły mnie zaczarowane dywany?

Naprawdę było tak. Prezydent Jacques Chirac nawet gdyby nie chciał pogratulować swojemu następcy, co jest skądinąd supozycją zupełnie absurdalną, gdyż Sarkozy, pomimo chwilowych nieporozumień, jest jego politycznym wychowankiem, po prostu zrobić by tego nie mógł. Ceremoniał republikański jest bowiem w tej mierze precyzyjny. Ustępujący prezydent wita następcę na progu Pałacu Elizejskiego, składa mu gratulacje właśnie, a następnie zaprasza do swojego gabinetu, gdzie (jedyny to moment nietransmitowany przez telewizję) odbywa z nim rozmowę, podczas której przekazuje mu kod umożliwiający odpalenie rakiet z głowicami atomowymi.

Polityka 23.2007 (2607) z dnia 09.06.2007; Stomma; s. 118
Reklama