Archiwum Polityki

Ucieczka do rezerwatu

Orchard Street w Nowym Jorku. Ulica dotąd niezamilkłych głosów emigrantów z miasteczek istniejących dziś jedynie na mapach pamięci. Sklep zoologiczny: wśród klatek z królikami, białymi myszkami i rozćwierkanymi rodzinami kanarków na marmurowej kolumience stoi klatka z papugami.

– Ile kosztuje ta papużka – pyta zasapany tatuś, pragnący uszczęśliwić jedynaka.
– Czerwono-żółto-niebieska? Sto dolarów.
– A ta fioletowa z bordowym gardziołkiem i błękitnymi skrzydłami?
– Dwieście dwadzieścia dolarów.
– Rozumiem. W takim razie wezmę tę szarą, jednokolorową, malutką. Ile pan chce za nią?
– Tysiąc pięćset dolarów. Już ze zniżką.
– Pan oszalał, aż tyle? Niby na czym polega jej wyjątkowość?
– Ja tam nie wiem, proszę pana. Ale tamte papużki mówią do niej – rebe.

Przypomniała mi się historyjka ze świata ptaków, umiejących dostrzec coś więcej niż szarość. W naszym świecie bywa inaczej: porośnięte w piórka ptaszyska zabrały się do dziobania. Bardzo dumne z tego, że tak zręcznie przeskakują na coraz wyższe szczeble, tak skutecznie zapędzają do kąta niewygodnych współlokatorów. A niech tylko któryś z nich wyfrunie z klatki, opowie o tym, co się dzieje – oburzenie, protesty, zarzut szkalowania własnego gniazda. Jakoś wyszły z obiegu słowa patentowanego wykształciucha:

Nie ten ptak kala gniazdo, co je kala,
Ale ten, który o tym mówić nie pozwala.

Równie łatwo wykasowano z pamięci banalną, lecz nieprzeterminowaną prawdę, że patriotą jest ktoś niezadowolony ze swego kraju. Pełen zachwytu wypasiony błogostan zwalnia z obowiązków domowych, bo przecież jesteśmy najlepsi, powołani do nauczania innych: o prawie naturalnym, o korzeniach Europy, przed którymi należy się korzyć, o świętości życia, o tolerancji wbijanej do tępych głów.

Polityka 21.2007 (2605) z dnia 26.05.2007; Groński; s. 101
Reklama