Wielu wybitnych badaczy współczesności wystrzega się przewidywania przyszłości. Daniel Bell, amerykański socjolog, który w 1973 r. napisał jedną z najważniejszych analiz przemian społeczeństwa przemysłowego w postindustrialne („The Coming of Post-Industrial Society”), stwierdza wprost: coś takiego jak przyszłość nie istnieje. Owszem, nadejdzie, ale dziś jej nie ma, więc mówienie o niej to czcze gdybanie. Rozmawiać o przyszłości nie chce Manuel Castells, profesor University of Berkeley, najważniejszy bodaj badacz społeczeństwa informacyjnego. Mówi, że jest socjologiem, a nie futurologiem i może analizować co jest, a nie co ewentualnie będzie. W końcu Karl R. Popper, wielki filozof dwudziestowieczny, także stwierdził, że nie sposób przewidzieć przyszłości, bo nie można przewidzieć rozwoju nauki. A skoro tak, to nie mają sensu wszelkie pomysły głoszące, że istnieje logika rozwoju społecznego, umożliwiająca zaplanowanie idealnego ustroju.
Popper pisał swą „Nędzę historycyzmu” (PWN, 1999), a potem „Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie” (PWN, 1993) w odpowiedzi na rozwój totalitaryzmu w Europie, który w wariancie komunistycznym odwoływał się do odkrytych przez Marksa praw rządzących historią. Gdy w końcu w 1989 r. historia przyznała rację Popperowi i komunizm runął, wielką popularność zyskał Francis Fukuyama, amerykański politolog, który ogłosił „Koniec historii” (Zysk i S-ka, 1996). Z tezy tej wycofał się w książce „Koniec człowieka” (Znak, 2004), gdzie przyznaje rację Popperowi – historia nie skończyła się, bo nie ustał rozwój nauki i opartej na niej techniki. W jakim kierunku pójdą, nikt, niestety, nie jest w stanie przewidzieć.
Zerowa skuteczność
Rzeczywiście, przyglądając się najważniejszym wydarzeniom z ostatniego półwiecza naszej naukowo-techniczno-informatycznej cywilizacji nie sposób ukryć zdumienia, że większość formułowanych w tym okresie prognoz była nietrafiona.