Archiwum Polityki

Peres na prezydenta, Palestyna się sypie

Prezydentem Izraela został człowiek urodzony w Polsce. Szimon Peres, wybrany 84 głosami w 120-osobowym parlamencie, w dniu objęcia stanowiska będzie obchodził 84 urodziny. Laureat Pokojowej Nagrody Nobla (razem z zamordowanym premierem Icchakiem Rabinem i zmarłym w Paryżu Jaserem Arafatem) jest niewątpliwie jednym z najbardziej poważanych w świecie izraelskich mężów stanu. Dopiero od początku lat 60. rzucił się w wir polityki. Wcześniej negocjował z rządem francuskim budowę reaktora nuklearnego w Dimonie, przełamał embargo na import sprzętu strategicznego, przyłożył rękę do stworzenia potężnego izraelskiego przemysłu zbrojeniowego. Następnie piastował dziesiątki stanowisk, od wicedyrektora w ministerstwie obrony aż po krótką kadencję w fotelu premiera, zdobywając po drodze więcej wrogów aniżeli przyjaciół. W kraju nigdy nie cieszył się zbytnią popularnością, mimo to jego wybór spotkał się z szeroką aprobatą. Prezydent Izraela nie posiada władzy wykonawczej, nie mianuje i nie odwołuje ministrów. Jest trochę jak królowa brytyjska: reprezentuje kraj i naród. Na takie stanowisko trudno wyobrazić sobie bardziej godnego kandydata.

Ostatnie wydarzenia w strefie Gazy dopisały tu gorzki komentarz. Bojownicy Hamasu, którzy praktycznie podbili całą Gazę, splądrowali dom Arafata i ukradli złoty medal noblowskiej nagrody. A bratobójcze walki wśród Palestyńczyków oddalają proces pokojowy na jeszcze dalszą przyszłość. Było źle, jest jeszcze gorzej.

Polityka 25.2007 (2609) z dnia 23.06.2007; Fusy plusy i minusy; s. 18
Reklama