Partie nie ukrywają swojego apetytu na głosy Polonii. W tym tygodniu do Irlandii wybiera się premier Jarosław Kaczyński, który ma otwierać nową siedzibę polskiego konsulatu w Dublinie oraz trzy polskie szkoły w Irlandii. Donald Tusk jest już po spotkaniu z Polakami mieszkającymi w Wielkiej Brytanii i Irlandii, a Lech Kaczyński wrócił właśnie z USA (choć tłumaczy, że zaplanowana już dawno wizyta nie miała nic wspólnego z wyborami). Donald Tusk i Jarosław Kaczyński walczą za granicą nie tylko o głosy na listy PO czy PiS, ale wręcz o własne poparcie, gdyż wszędzie na świecie Polacy będą głosować na listy warszawskie, z których startują obaj partyjni liderzy.
Głosy potencjalnych wyborców mogą być łakomym kąskiem, zważywszy, że co najmniej kilka milionów z żyjących poza Polską około 20 mln Polaków to osoby uprawnione do głosowania. Problemem może być jak zawsze frekwencja. Dwa lata temu w polskich konsulatach na całym świecie chęć zagłosowania w wyborach parlamentarnych zgłosiło jedynie 50 tys. osób, a do urn pofatygowało się zaledwie 37 tys. Wówczas na całym świecie MSZ utworzył 162 obwodowe komisje wyborcze, ale w tym roku będzie ich już 204, w tym dwadzieścia w Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, gdzie dotychczas były tylko trzy punkty, oraz trzy w Irlandii, gdzie nie było żadnego. Po raz pierwszy będzie można głosować też w Afganistanie, gdzie powstanie osiem komisji. W USA ma ich być dwadzieścia (było szesnaście), a w Hiszpanii siedem (były dwie). W tym roku można będzie zgłaszać się ustnie, pisemnie, telefonicznie, telegraficznie, telefaksem lub pocztą elektroniczną. Na wybory za granicą w budżecie przewidziano 750 tys. zł. W MSZ powstał też liczący kilkanaście, a docelowo ok. 50 osób zespół ds. wyborów za granicą. Własne pomysły na kampanię mają partie.