Finlandia żyje protestem personelu medycznego Tehy, związku pracowników służby zdrowia i opieki społecznej, zrzeszającego aż 125 tys. osób. Tehy zaapelował do swych członków, aby od razu zwalniali się z pracy. Posłuchało 13 tys. – przestaną pracować w listopadzie. Pielęgniarki i pielęgniarze z Tehy chcą w 2010 r. zarabiać 2190 euro (ok. 8 tys. zł), o kilkaset euro więcej niż dziś. Pracodawcy, głównie samorządy terytorialne, zgodzili się jedynie na połowę żądanych podwyżek. Inne związki pielęgniarskie przyjęły te warunki i na placu boju został już tylko Tehy. Jego szefowa Jaana Laitinen-Pesola twardo stawia sprawę: państwo nigdy w swej historii nie było tak zamożne i skoro cała sfera budżetowa dobrze zarabia, pielęgniarkom także należą się wyższe apanaże. Szpitalom grozi paraliż, ale koronnym argumentem protestujących są pielęgniarskie płace w innych państwach OECD, w tym Szwecji i Norwegii. Finowie od lat borykają się z brakiem wykwalifikowanych opiekunów, bo pięciomilionowe społeczeństwo szybko się starzeje. Rząd jednak bezradnie rozkłada ręce. Nie wspomina także o ściąganiu posiłków z zagranicy. A mógłby – Finlandia otworzyła rynek pracy dla Polaków w maju zeszłego roku.
Polityka
44.2007
(2627) z dnia 03.11.2007;
Flesz. Ludzie i wydarzenia;
s. 10
Reklama