Jeśli nie przez główną bramę, tak jak inni, to chociażby boczną furtką. Taką ideę rzucił rumuński prezydent Traian Basescu proponując „uproszczoną do minimum” procedurę przyznawania obywatelstwa ziomkom zza Prutu, granicznej rzeki. Prezydentowi Mołdawia leży głęboko na sercu, to tam udał się z pierwszą wizytą po wygranych wyborach w 2005 r. i tam też pojechał w styczniu tego roku, kiedy Rumunia weszła do Unii, tym razem aby osłodzić gorycz wprowadzenia – na żądanie Brukseli – wiz dla Mołdawian.
Ale jak ironizuje bukareszteński tygodnik „Dilema Veche”, ledwie prezydent wyjeżdża, uczucia w Kiszyniowie stygną. Mołdawianie lubią oskarżać większego brata o imperializm i tendencje kolonizacyjne. Fakt, nikt nie lubi pouczania i traktowania z góry. Rumuński konsulat w Kiszyniowie działa fatalnie, a gospodarze, widać w obawie przed kolonizacją, nie wyrazili zgody na otwarcie kolejnych.
W rezultacie miało być lepiej, a jest gorzej. Stąd te odważne kroki prezydenta Basescu. Najpierw jednak musi sprawę uzgodnić z premierem Calinem Tariceanu, z którym żyje w bolesnej politycznej kohabitacji. Tariceanu już podważył realność całego przedsięwzięcia. Prezydencki Pałac Cotroceni i Pałac Victoria, siedziba premiera, drą ze sobą koty, a ofiarą będą Bogu ducha winni Mołdawianie. Jak zawsze.