Archiwum Polityki

Prawowierni

Grecy nie chcą rozdziału Kościoła od państwa, bo Grek prawosławny znaczy dużo więcej niż Polak katolik.

Mirto z Aten nie zastanawia się ani przez chwilę: – Miałabym wyjść za mąż za kogoś, kto nie jest prawosławny? Ależ to niemożliwe! To samo mówią jej przyjaciółki – Eleni, Maria i Niki.

Dziewczyny mają po dwadzieścia parę lat, ukończone studia, wszystkie pracują i nieźle zarabiają. Nie różnią się od swych rówieśnic z Paryża, Londynu i innych stolic europejskich. Czy jednak młoda Francuzka, Niemka lub nawet Polka mogłyby się zarzekać, że nie poślubią człowieka innego wyznania? Dlaczego więc w Grecji jest inaczej? Czy z powodu wyjątkowej pozycji greckiego Kościoła prawosławnego, który jest Kościołem państwowym i jako taki odgrywa dużą rolę w życiu publicznym?

Nawet jeśli oba te czynniki mają pewne znaczenie, nie tłumaczą wszystkiego. Luterańskie Kościoły Szwecji i Norwegii do niedawna też miały status Kościołów państwowych, a mimo to ich wpływ na postawy obywateli był niewielki. Hiszpania, Irlandia i Włochy są jednorodne wyznaniowo, a jednak religia traci w nich dawne znaczenie i postępuje laicyzacja. Tymczasem Grecy opierają się jej skutecznie, co więcej, wcale się swej religijności nie wstydzą i nie uważają, że świeckość równa się nowoczesność.

Grecja kojarzy się światu oczywiście z antykiem: kolebką demokracji, źródłem kultury zachodniej, miejscem, gdzie narodziła się filozofia. Akropol, Olimpia, Delfy, Mykeny – te miejsca każdy szanujący się turysta musi zobaczyć.

Grecy, rzecz jasna, skwapliwie podkreślają antyczne korzenie i bardzo nie lubią, gdy się je kwestionuje. „Historię Półwyspu Morea” (tak w dawnych wiekach nazywano Peloponez), dzieło Jacoba Fallmereyera, XIX-wiecznego niemieckiego etnologa, wydano w Grecji dopiero w latach 80. XX w., a więc w 150 lat po jej opublikowaniu. Teza, jaką stawia Fallmereyer, dla społeczeństwa greckiego była – i nadal jest – nie do przyjęcia.

Polityka 45.2007 (2628) z dnia 10.11.2007; Świat; s. 68
Reklama