Archiwum Polityki

Mogło być pięknie

Nie trzeba przecież jakiejś szczególnie wybujałej wyobraźni. Wystarczy lektura szkolna. Mam nadzieję, że „Konrad Wallenrod” jest lekturą obowiązkową? Nie wiem, może nie jest. Może już został tylko Dobraczyński i fragmenty Sienkiewicza o bitwie pod Prostkami? To jednak bez znaczenia. Nawet jeśli „Wallenrod” nie jest obowiązkowy, to przecież mogło tak być, że Jarosław okazał się facetem inteligentnym, przenikliwym i nadzwyczaj sprawnym w realizacji celu. Tym celem było dla Jarosława zawsze dobro państwa i współobywateli.

Od początku widział i rozumiał wszystko. Widział te tłumy, te miliony płonące słomianym ogniem, widział ubeków, którzy ten ogień sztucznie podsycali, widział łobuzerskie potrzeby wielu konspiratorów, którzy naparzali się z ZOMO ot, po prostu, dla mołojeckiej sławy. Byli przecież liczni tacy wśród ryzykujących aresztowania i pałowania, że wystarczało im tylko to, co nazywano „daliśmy popalić komuchom”. Płytkie, bo płytkie, ale też dobre. Strategów, ludzi głęboko i odpowiedzialnie myślących o przyszłości, tych, którzy czytali i rozumieli(!) Giedroycia i Mieroszewskiego – tych nie było przecież na pęczki. A nawet na jeden pęczek. Przeważali kolporterzy, organizacyjni działacze, sprawni, skuteczni, często łapani i wsadzani, zmuszani przez SB do współpracy lub choćby podpisania… Różni byli. Byli też przecież liczni cwaniacy, egoiści i potencjalni karierowicze, i nazwijmy rzecz po imieniu, zwykli nicponie.

Jarosław wszystko to widział i rozstrzygał sam w sobie: wchodzić w to i doświadczać później tych wszystkich rozczarowań miałkimi ludźmi, którymi w końcu liczni się okażą? A może z góry zrezygnować z przykrości i po prostu zająć się kotem lub psem?

Polityka 45.2007 (2628) z dnia 10.11.2007; Tym; s. 120
Reklama