Stalin był kinomanem. Kiedy tracił apetyt i nie smakowały mu danka przygotowane przez zaufaną kucharkę w randze majora NKWD, oglądał „Gorączkę złota” czekając na scenę, gdy Charlie zjada własne buty. Tylko z jednego filmu ze swoim faworytem Wódz wyszedł trzasnąwszy drzwiami sali projekcyjnej na Kremlu. Trefnym dziełem okazał się „Dyktator”. Łatwo zgadnąć, jaki był powód oburzenia: skoro można pokazać Hitlera jako błazna, można także sparodiować gesty i krasomówczy styl, pozy i zadęcia Józefa Wissarionowicza.
Polityka
45.2007
(2628) z dnia 10.11.2007;
Groński;
s. 121