Archiwum Polityki

Potęga niesmaku

Stalin był kinomanem. Kiedy tracił apetyt i nie smakowały mu danka przygotowane przez zaufaną kucharkę w randze majora NKWD, oglądał „Gorączkę złota” czekając na scenę, gdy Charlie zjada własne buty. Tylko z jednego filmu ze swoim faworytem Wódz wyszedł trzasnąwszy drzwiami sali projekcyjnej na Kremlu. Trefnym dziełem okazał się „Dyktator”. Łatwo zgadnąć, jaki był powód oburzenia: skoro można pokazać Hitlera jako błazna, można także sparodiować gesty i krasomówczy styl, pozy i zadęcia Józefa Wissarionowicza. Będzie śmieszny, więc do potomnych nie przemówi już jego legenda. Zobaczą w nim postać z wodewilu, ucieleśnienie politycznego kiczu.

To prawidłowość – głosiciele rządów silnej ręki mogą wybaczyć chwilową utratę wiary w ich geniusz, nagłe załamanie, ideowe pobłądzenie. Natomiast nie wybaczą nigdy złośliwego żartu, karykatury, puszczonej w obieg fraszki, błysku kalamburu. W tej kwestii pamięć mają jak słoń. I jak słoń tratują tych, którzy widzą w demonach zaledwie demonicznych półinteligentów. Zasada ta obowiązuje nie tylko w odniesieniu do wodzów i dyktatorów wprawiających w ruch dziesiątki milionów poddanych. Zjawisko da się zaobserwować także w wymiarze prowincjonalnym, w warunkach ćwierćdyktatury, półdemokracji na dorobku. Król, nawet gdy nie jest królem, lecz partyjnym politykiem, robi wszystko, by ciemny lud nie zobaczył, że jest nagi. A satyra to właśnie prawdomówne dziecko z baśni, rozwydrzony i wścibski bachor posługujący się chamstwem, trywialnymi skojarzeniami, wulgarnym językiem obłożonym zadawnioną niechęcią do władzy. Będącej zawsze samym Dobrem.

Wspominam o tym, bo zaskoczyło mnie przyjęcie, z jakim spotkał się film „Adolf H.

Polityka 45.2007 (2628) z dnia 10.11.2007; Groński; s. 121
Reklama