Archiwum Polityki

Widmo zony

15 lat temu z Gródka na Pomorzu Zachodnim odjechał ostatni oddział Armii Czerwonej. Miasto opieczętowano – czekało na polskich mieszkańców, ale ci nigdy nie przyszli. Gródek umarł, jednak nocą szepce ludzkim głosem, błyska światłami latarń, potępieńczo stuka młotkiem.

Sierżant Andriej Nieznany – nikt nie pamięta jego nazwiska – marzył o córce szefa kuchni. Korzystał z tego, że pod koniec lat 80. pierestrojka zdezorientowała radziecką kadrę. Rzadziej wzywano na szkolenia, ponieważ oficer polityczny nie był pewien, w jakim duchu szkolić. Znane były przypadki domokrąstwa żołnierzy, oferujących broń służbową polskim cywilom. Za jednostkę handlową dla nabojów przyjmowano wiadro nabojów.

Przez ściany pustego mieszkania po Andrieju w byłej zamkniętej zonie Gorodok wciąż płynie namalowany żaglowiec o imieniu Wiera. Znad drzwi spogląda sama Wiera, malowana ze zdjęcia w legitymacji. Ładna, choć mimikę ma zaburzoną przez użycie farby olejnej. Wiera, córka szefa kuchni, mieszkała okno w okno. Musiała widzieć hołdy składane jej na ścianach przez Nieznanego.

15 lat temu opustoszałe miasto zdobywała najpierw kawalerka z okolic. Wyczynem sobotniej nocy było trafić butelką w okna najwyższych pięter bloków. Gdy zabrakło szyb, obniżano wymogi konkurencji. Aż do parteru, do pokoju po Wierze. Potem do Gródka wdarł się las – w pokoju szefa kuchni plenią się krzaki, u jego córki paprotki na suficie. Drzewa wyrastają z ulic i chodników. Wreszcie którejś nocy spomiędzy drzew wyszli ludzie. Zaatakowali pewnie i złupili miasto do cna. Do ostatniego kabelka w ścianie.

Pepesza

Najdziksi byli czerwonoarmiści frontowi, pierwsza powojenna obsada garnizonu. Wojennym prawem przywykli brać, co tylko chcą. Nachodzili sąsiednie Nadarzyce – wioskę polskich repatriantów zza Buga. Albo Sypniewo – pobliskie miasteczko. Komisje wojskowe przydzielały tu ludziom domy po Niemcach, jeszcze zanim front dotarł do Berlina. To się nazywało: wypełnianie terenu substancją polską.

Zwycięzcy wojny przychodzili pijani.

Polityka 45.2007 (2628) z dnia 10.11.2007; Na własne oczy; s. 124
Reklama