Wydawca: Electronics Arts Polska, Platforma: PC
Simy są jak telenowela. Którykolwiek odcinek włączymy, po kilku minutach wiadomo, o co chodzi. Nie inaczej jest w „Sims: Historie z bezludnej wyspy”. Idea z grubsza pozostała bez zmian – sterujemy Simem, czyli małym wirtualnym człowieczkiem. Musimy zaspokajać jego potrzeby podstawowe (jedzenie, spanie itp.) oraz wyższe (np. emocjonalne). I potem jest gra w życie – wirtualne życie toczone na ekranie komputera. Znacie? Znamy. Wszak to najlepiej sprzedająca się seria gier w historii komputerowej rozrywki.
Twórcy „Historii...” poszli jednak krok dalej i tym razem posłali naszego Sima na tropikalną wyspę, gdzie budzi się wyrzucony na brzeg wśród szczątków statku. Mamy do wyboru – albo wykonując szereg stawianych przez grę zadań np. zbudować tratwę i próbować wrócić do cywilizacji, albo pozostać w tropikalnym raju, zyskując przyjaźń tubylców. Do gry w wirtualne życie dodano więc wątek fabularny, a nawet trochę zagadek przypominających prostą przygodówkę, co wyszło nowym Simom na zdrowie. Dodatkowym atutem jest intrygująca aura otaczająca wyspę. Po pierwsze – nie ma jej na żadnej mapie. Po drugie – panuje na niej tajemnicza epidemia. Po trzecie – jest tam opuszczona baza naukowców. Znacie? Znamy. Twórcy gry wyraźnie puszczają tu oko do wszystkich fanów serialu „Zagubieni”. Dzięki takim smaczkom kolejna (która to już?) odsłona Sims dostarcza dokładnie tyle rozrywki, ile wymaga się od tytułu za niecałe 100 zł.