Udało mi się (chwilowo) uciec lekarzom spod kosy, co jest wydarzeniem w dzisiejszych czasach, szczycących się niebywałym postępem medycyny, na tyle nieprawdopodobnym, iż zacząłem się poważnie zastanawiać nad jego przyczyną. Racjonalną znalazłem ostatecznie tylko jedną. Oto Andrzej Kostenko kręci aktualnie film o paulinach (Ordo Sancti Pauli Primi Eremitae), wyspecjalizowanych, jak wiadomo, w opiece nad cudownymi obrazami, czyli przystępniej mówiąc – w dystrybucji ziemskiej łask i zdarzeń nie mieszczących się w głowie. Cuda, niecuda, wiedzą i paulini to co Tadeusz Boy-Żeleński, że:
„...nikt w dzisiejszym czasie
Bez stosuneczków w prasie –
\tTo, panie,
\tGadanie –
Świętym nie zostanie...”.
Kiedy więc pan reżyser telewizyjnego filmu zwrócił się, popierając petycję odpowiednim datkiem, do świątobliwych braci, żeby zwrócili uwagę na górze na ukrzywdzanie jego starego i wypróbowanego przyjaciela, trudno im było odmówić, bez względu na to, co by o samej przyjaciela osobie sądzili. W ten sposób kwestia moich przyziemnych dolegliwości opuściła nasz padół i uniosła się w obłoki. Chodzi więc może o prywatne chody kruchciane Andrzeja Kostenki? I w to wątpię. Przez długie lata przyjaźni (już się ich prawie trzydzieści nazbierało) nie zauważyłem u niego nigdy szczególnie bigoteryjnych skłonności. Jego koneksje w tym względzie, chociaż popijaliśmy ongiś z pewnym zacnym pallotynem, nie wykraczają wiele ponad poślednich infułatów. Co zaś najgorsze, w swoich wydanych ostatnio wspomnieniach Ewa Morelle twierdzi, że od wczesnej młodości był na bakier z tym właśnie przykazaniem, do którego bezpłciowe anioły przywiązują zdecydowanie największą wagę.