Archiwum Polityki

Odchudzalny olimpijczyk

Warszawa będzie się ścigać z Londynem. Na starcie przegrywamy: Brytyjczycy, na trzy miesiące przed zakładanym terminem, poznali projekt stadionu olimpijskiego na igrzyska w 2012 r. „To nie będzie rodzaj stadionu, który by krzyczał: jestem największy i najwspanialszy” – uprzedzał główny architekt Rod Sheard. I słowa dotrzymał. Stąd umiarkowany zachwyt mediów: obiekt jest bardzo normalny, by nie powiedzieć banalny. Zwłaszcza w porównaniu ze stadionem olimpijskim w kształcie ptasiego gniazda, szykowanym na przyszłoroczną olimpiadę w Pekinie. Projektanci wskazują na Koloseum jako źródło inspiracji, internauci szybko nazwali nowy obiekt Umywalką – i pewnie ta nazwa zwyczajowa się przyjmie. Rzecz w tym, że wkrótce po igrzyskach Umywalka zostanie pozbawiona 55 tys. z 80 tys. miejsc.

Tessa Jowell, odpowiedniczka naszej minister Jakubiak, tłumaczy, że takie właśnie było główne założenie: tak zaprojektować stadion, aby po igrzyskach nie stał pusty i dobrze służył lokalnej społeczności. Stąd pewna prowizoryczność obiektu, dach, który przykrywa tylko dwie trzecie widowni i osłonięta tkaniną jej górna część, która po olimpiadzie pójdzie do rozbiórki. W ten sposób starano się uniknąć syndromu białego słonia (jak mówią miejscowi), który dotknął wielkie stadiony olimpijskie w Atenach, Sydney czy Barcelonie. Owszem, są piękne i stały się architektonicznymi wizytówkami swoich miast, tyle że bardzo rzadko się zapełniają. Nie mówiąc już o rentowności. Pekiński gigant pewnie czeka podobny los. Londyński olimpijczyk, odchudzony do 25 tys. miejsc, będzie służył lekkoatletom, piłkarzom i rugbystom.

Pani Jowell uważa, że wyznacza on nowe trendy: prostotę, użyteczność i samowystarczalność.

Polityka 46.2007 (2629) z dnia 17.11.2007; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 10
Reklama