Archiwum Polityki

Profesorskie zrzędzenie

Nagle zatrąbiono w Rzeczpospolitej na alarm, że szkolnictwo wyższe jest u nas słabe, a jego poziom obniża się z roku na rok. Wielka zaiste nowina! Równie odkrywcze są wskazywane stanu rzeczy przyczyny, czyli brak pieniędzy. Żaden jednak strumień pieniędzy nie zapełni beczki bez dna czy w innych miejscach dziurawej. Żeby zaś móc nim w częściowo choćby racjonalny sposób gospodarować, trzeba najpierw zdać sobie sprawę ze stanu faktycznego.

Tak w Polsce, jak i w całym zachodnim świecie istnieją dzisiaj, w największym uproszczeniu, trzy typy wyższych uczelni: te, na które idzie się dlatego przede wszystkim (lub wyłącznie), żeby dostać papier umożliwiający nam wpisywanie „wyższe” w rubrykach dotyczących wykształcenia; kształtujące specjalistów i te wreszcie, które starają się rozbudować perspektywy intelektualne studentów, nauczyć ich wątpienia, samodzielnego stawiania pytań, proponując ewentualnie wtajemniczenie w wachlarz metod, które dotąd służyły do formułowania odpowiedzi.

Najliczniejszą grupę stanowią wszędzie i stanowić zawsze będą uczelnie kategorii pierwszej. Wcale bym ich nie lekceważył. Wychodzimy tu bowiem z założenia, że jeśli nawet konkretne kompetencje ich absolwentów będą zbliżone do zera, to jednak obcowali oni przez parę lat z książką, ludźmi, dla których życie nie ogranicza się do biznesowego wyścigu szczurów, mieli okazję zetknąć się z paroma choćby ludźmi, nie musi ich być wielu, którzy jeśli nawet nie przekazali im gruntowniejszej wiedzy, to co najmniej zaszczepili szlachetny snobizm na obejrzenie dobrego filmu, przeczytanie tomiku poezji, udanie się na wystawę, wyłączenie telewizora przy szczególnie głupim serialu. Nie można żądać za wiele. To z tych właśnie absolwentów rekrutować się będzie główna część tej grupy społecznej, którą w Polsce przywykło się nazywać inteligencją i która, nie mając bynajmniej łatwego życia, decyduje o poziomie kulturalnym narodu w jego codziennym wydaniu.

Polityka 14.2008 (2648) z dnia 05.04.2008; Stomma; s. 97
Reklama