Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Nim wymrą świadkowie...

Proces Eichmanna przypomniał światu o tragedii Żydów w chwili, gdy zaczął o niej zapominać. Miliony zaczęły pytać: co z innymi zbrodniarzami? Chcę podkreślić jeszcze raz, że gdyby nie zimna wojna, mógłbym zrobić znacznie więcej. W Niemczech i Austrii znajdowały się obozy uchodźców - rozmaitych narodowości - którzy przeżyli obozy. Setki tysięcy esesmanów i innych nazistów internowano w obozach amerykańskich, angielskich i francuskich.

W swoich wspomnieniach "Prawo, nie zemsta" pisze pan: "Stosunki między Żydami a Polakami fascynowały mnie, odkąd zacząłem myśleć i będą mnie fascynować, dopóki myśleć będę w stanie". Co jest powodem tej fascynacji?

Zostałem wychowany na polskiej kulturze. Gimnazjum ukończyłem w Polsce, w Buczaczu. Na architekturę we Lwowie mnie nie przyjęto - w przedwojennej Polsce nie na wszystkie kierunki przyjmowano Żydów. Musiałem pojechać na politechnikę do Pragi. Tam też zrobiłem absolutorium, mimo to po powrocie przyjęto mnie dopiero na trzeci rok Politechniki Lwowskiej, gdzie zrobiłem dyplom. Na polskich uczelniach ONR-owcy (Obóz Narodowo-Radykalny - przyp. red.) urządzali wówczas "dzień bez Żyda", kiedy to nie wpuszczano Żydów na teren uczelni, a były to zwykle dni egzaminów. Ci, którzy przyszli w tym dniu na uczelnię, narażali się na pobicie, wyzwiska itp. Niektórzy profesorowie, znający tę sytuację, umożliwiali zdawanie egzaminów w drugim terminie. Ja nigdy nie robiłem jednak uogólnień. Miałem polskich kolegów, których uważałem za znakomitych ludzi.

Odwiedził pan Polskę dopiero w 1994 r. Dlaczego tak późno?

Polska przeszła z jednej niewoli w drugą. W prasie komunistycznej, nie tylko zresztą polskiej, zaczęły się pojawiać kłamstwa skierowane przeciwko mnie. Wyd. MON wydało książkę "W sieci Szymona Wiesenthala". Jestem tam przedstawiony jako szpieg światowy, szpieguję dosłownie dla wszystkich, z wyjątkiem Japonii. Po upadku komunizmu nie chciałem jechać do Polski, by nie spotkać ludzi, którzy mnie szkalowali. W Mauthausen, po wyzwoleniu, zostałem pobity przez współwięźnia, późniejszego polskiego ministra Kazimierza Rusinka. Amerykanie upoważnili go do wydawania przepustek poza teren obozu - zamiast przepustki zostałem przez niego zbity i skopany, choć ważyłem wtedy 45 kilo i ledwo trzymałem się na nogach.

Polityka 7.1999 (2180) z dnia 13.02.1999; Społeczeństwo; s. ${issuePage}
Reklama