Ceny ciepła od wielu miesięcy pozostają zamrożone, ostatnie dwie podwyżki, na jakie zezwolił minister finansów, nastąpiły w pierwszej połowie ubiegłego roku (o 8 i 7 proc.). Przedsiębiorstwa ciepłownicze domagały się następnej podwyżki już w trzecim kwartale, na szczęście dla odbiorców ciepła - bez skutku. Wszystko wskazywało, że Urząd Regulacji Energetyki, który od 1 stycznia decyduje o cenach, zostanie natychmiast zasypany wnioskami o ustalenie nowych taryf. Tymczasem do końca stycznia wpłynęło 29 wniosków, na 865 koncesjonowanych producentów i dostawców energii cieplnej.
Październikowe rozporządzenie ministra gospodarki w sprawie nowych taryf ciepła nie jest skierowane do laików, ale fachowcy też niezbyt sobie z nim radzą. - Dopiero grudniowy list prezesa URE do przedsiębiorstw ciepłowniczych rozwiał wiele wątpliwości - mówi Zbigniew Werbanowski, prezes Izby Gospodarczej Ciepłownictwo Polskie. - Właściwie od tego czasu zaczęło się przygotowywanie prawidłowych wniosków o ustalenie taryf. Sporo wątpliwości jednak pozostało.
Niewielkie ciepłownie, np. przy szpitalu czy cukrowni, są wobec tego legislacyjnego dzieła bezradne. Już podczas starań o koncesje miały kłopoty z wypełnieniem kwestionariuszy. Pracownicy URE musieli pomagać. Pomoc przy sporządzaniu wniosków taryfowych spowodowałaby jednak kolizję interesów: URE zależy na obniżaniu cen, producentom - wręcz przeciwnie.
Dlatego niewielkie ciepłownie złożą wnioski ostatnie. Najmniejsze (o mocy do 5,8 MW) nie muszą ich zresztą składać. I tu niespodzianki cenowe mogą być największe.
Pierwsze zgłosiły się do URE firmy duże, np. Elektrociepłownie Warszawskie SA złożyły wniosek o podniesienie taryf o 15 proc., SPEC zamierza wystąpić o podwyżkę również 15-procentową. Warszawa będzie jednym z nielicznych miast, w których ceny ciepła mogą wzrosnąć już w kwietniu.