I tak oto mamy nad Sekwaną nową bohaterkę narodową. Francja zawsze i słusznie miała pociąg do symboli kobiecych: święta Genowefa, Joanna d´Arc, Marianna, jednopierśnie goła Wolność wiodąca lud na barykady... Teraz dołączyła do nich Amelia Mauresmo. Panna Mauresmo jest tenisistką. Doszła do finału wielkoszlemowego turnieju Australia Open i niedługo potem w świetnie obsadzonych zawodach w Paryżu. Nie to jest jednak główną i podstawową przyczyną jej sławy i chwały. Dobrych tenisistek jest niemało. Panna Mauresmo oświadczyła natomiast publicznie, a potem powtarzała wszystkim, czy kto chciał, czy nie chciał słuchać, że jest lesbijką. I Republika Francuska umarła z zachwytu. Cóż z tego, że rzeczona orientacja seksualna jest w tenisie kobiecym dosyć rozpowszechniona, że hołdowała jej na przykład największa z wielkich Martina Navratilowa. O Martinie to się wiedziało, to się mówiło, a ona nie zaprzeczała. Jakaż małość charakteru. Tymczasem nasza Mauresmo śmiało podniosła w górę sztandar swojej preferencji płciowej. Spotkały ją z tego powodu niesłychane i niespotykane w cywilizowanym świecie szykany. Oto jedna z jej kortowych rywalek - Martina Hingis oświadczyła, że Amelia "serwuje jak mężczyzna". Cóż za haniebna i plugawa insynuacja! Takiego krzyku, jaki podniosła w odpowiedzi prasa francuska, nie słyszano tu chyba od maja 1968 r., kiedy to studenci stawiali barykady wokół Sorbony. Hingis pokajała się na kolanach, oświadczyła też, że kocha koleżankę Mauresmo, więc media trochę zmiękły ograniczając się do oficjalnego pouczenia, że wszyscy mamy kochać naszą gwiazdę oraz panie podzielające jej upodobania co najmniej tak, jak nawrócona Hingis.
Przyznam się, że sprawia mi to pewien kłopot.