Zaczęło się wszystko bardzo efektownie - w początkach marca premier błyskawicznie odwołał ośmiu sekretarzy i podsekretarzy stanu ze swojej Kancelarii, w miesiąc później wystąpił do prezydenta o odwołanie czterech ministrów bez tek. Operacja miała odpolitycznić urząd; chodziło o to, aby Kancelaria przestała być rządem w rządzie, a stała się zapleczem usługowym dla premiera i Rady Ministrów. Następnie powołano zespół doradców premiera, czyli gabinet polityczny szefa rządu. Kancelaria znów jest więc polityczna, ale inaczej.
Po wielkiej marcowej czystce zastanawiano się, czy dymisje są jedynie efektem walk frakcyjnych w AWS (porażka Wiesława Walendziaka, zwycięstwo Janusza Tomaszewskiego), czy też rzeczywiście premier uznał, że w jego bezpośrednim zapleczu zbyt szybko odradza się widmo dawnego Urzędu Rady Ministrów.
- Gabinet polityczny premiera - sześć zespołów doradczych
Projekt reformy, przygotowany jeszcze przez Wiesława Walendziaka, był prosty i czytelny. Jedynym politykiem ma być w Kancelarii premier. Dla szefa Kancelarii wystarczy stanowisko sekretarza stanu, drugim sekretarzem stanu może być ewentualnie szef gabinetu politycznego premiera. Na tym winna skończyć się rządowa "erka". Zasadniczym celem tamtych projektów było wzmocnienie pionu politycznego bezpośrednio podległego premierowi, a więc stworzenie stanowisk doradców do poszczególnych zagadnień. Wzmocnieniem politycznego pionu premiera był także pomysł, by sekretarzami stałych komitetów Rady Ministrów przestali być politycy w randze sekretarzy stanu, pochodzący z różnych partii.
Stan dzisiejszy nie w pełni przystaje jednak do tych założeń. Obecna koalicja w zabiegach o sprawy personalne wykazuje nadzwyczajną wprost wytrwałość. Obronił więc swoje miejsce w Kancelarii Kazimierz Kapera, reprezentant Stowarzyszenia Rodzin Katolickich, pełnomocnik do spraw rodziny, mimo że tak naprawdę powinien zostać wpisany w strukturę Ministerstwa Pracy i Spraw Socjalnych. Pozostał w randze sekretarza stanu Wojciech Arkuszewski (uprzednio organizator pionu doradczego premiera), formalnie dla utrzymywania kontaktów z parlamentem, ale przede wszystkim dlatego, że Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe, do którego należy, nie mogło stracić wszystkich przyczółków przy premierze. Arkuszewski miesiąc przeczekał na urlopie, impet zmian wygasł i posady nie stracił.