Istotą systemu jest to, że każdy ubezpieczony ma w nim swoje konto. Do tej pory tego nie było. Na koncie Jana Kowalskiego w centralnej bazie danych jest (ma być?) uwidocznione, ile jego pracodawca przesłał do ZUS pieniędzy na poszczególne subkonta: kasy chorych, ubezpieczeń chorobowych, emerytalne itp.
My te same informacje powinniśmy dostawać na pasku przy wypłacie. W tym systemie jest także osobna baza płatników, czyli pracodawców. Jeśli teraz do ZUS przychodzi plik z danymi klientów, z którymi towarzystwo emerytalne zawarło umowy - to drugofilarowych Kowalskich i Wiśniewskich powinno się bez kłopotów wyłowić z systemu, potwierdzić na ich emerytalnym subkoncie fakt uczestnictwa w wybranym funduszu i przesyłać doń część składki, gdy tylko wpłynie ona do ZUS. W identyczny sposób powinny być zasilane poszczególne kasy chorych, ale - jak na razie - nie są. Nie wiemy też, którzy pracodawcy nie rozliczają się z ZUS, jak powinni. Czyli tak naprawdę nie wiemy, czy system działa.
Wątpliwości ma nawet rada nadzorcza ZUS, która "negatywnie oceniła przygotowanie systemu informatycznego" i odwołała z funkcji wiceprezesa zakładu Adama Kapicę, odpowiedzialnego za jego wdrażanie.
Nie ma natomiast wątpliwości prezes ZUS Stanisław Alot. Twierdzi on, że organizacja systemu jest na takim etapie, na jakim być powinna i wszystko odbywa się zgodnie z planem. Opóźnienia w przesyłaniu pieniędzy do otwartych funduszy emerytalnych nie wyniknęły z winy systemu, ale źle przygotowanych dokumentów, wypełnianych przez płatników składek.
Jeśli z jakiejś firmy przychodzi plik z danymi np. kilkuset osób i zawiera on błąd dotyczący trzech nazwisk, to ZUS zgodnie z rozporządzeniem RM - cały plik odrzuca do czasu poprawienia błędów przez płatnika. To właśnie było powodem, że fundusze do końca czerwca prawie nie otrzymywały pieniędzy.