Archiwum Polityki

Jak bida, to...

Sezon na okadzone banały. Poddawane temu, co Karol Irzykowski nazywał - banalizą. Żeby dostosować się do mody, zaryzykuję twierdzenie:

Czy warto się wysilać,
Ażeby trafić w sedno?
Dość pomyśleć: mój Boże,
To przecież wszystko jedno -
Szcześniak w Radzie Europki
Miałby szanse te same,
Co Suchocka - śpiewając
W Eurowizji. Reklamę
Jak Zakopane mógłby
Mieć w Seulu - Parzęczew
(Z identycznym wynikiem).
Jak mucha cicho brzęczę. W
Głowie myśl się kołacze,
Schowana tam na zapas:
Gdy sukces goni sukces -
Lepiej wziąć nogi za pas.

Przesadzam, oczywiście. Nie brak wydarzeń niebanalnych. Wszyscy zastanawiają się, po co minister Kropiwnicki wybiera się na Alaskę. A ja wiem, co będzie dalej. Śnieg, zawieja paraliżująca oddech. Pionier zacieśniania więzów między RP i Alaską dostrzega nagle postać, okutaną po uszy, pomykającą na saniach, ciągniętych przez dorodne alaskany. Zaprzęg zbliża się. Kropiwnicki słyszy głos melodyjny jak z krypty bożogrobowców:

- Niech będzie pochwalony!

Odgarnia z rzęs szron. Oczom nie wierzy, chociaż jest i wierzący, i praktykujący. To pani marszałek Alicja Grześkowiak, niezmordowana podróżniczka.
- Wyprzedziłam pana, panie Jurku - mówi z obłoku pary. - I teraz jadę, szukając Senatu. Jadę już od tygodnia, bo nijak nie mogę się dogadać z miejscowymi. Pytam: gdzie wasz Senat? A oni gapią się i mruczą:
- Alaska... A, laska...
- Ja też przyjechałem w poczuciu misji - odpowiada Kropiwnicki. - Ożywię kontakty handlowe, dotąd marne. Oni powinni kupować nasze lodówki Silesia.
- Panie Jurku, kochany - przecież tu jest minus sześćdziesiąt stopni. A w lodówce - minus trzydzieści.

Polityka 28.1999 (2201) z dnia 10.07.1999; Groński; s. 85
Reklama