Archiwum Polityki

Wolność wedle tygrysów

Piszę o sprawie powszechnie znanej, opisywanej i komentowanej w mediach, nie wykluczam też, że ta swoista „tragedia surrealistyczna” stanie się przedmiotem rozważań bez mała wszystkich kolegów felietonistów. Idzie mi o zeszłotygodniową obławę na zbiegłe z cyrku tygrysy, w wyniku której to dramatycznej operacji straty po obu stronach okazały się wyrównane: po stronie ścigających zabity został jeden weterynarz, po stronie uciekinierów zabity został jeden tygrys. Weterynarz zabity został wprawdzie nie przez zdesperowanych uciekinierów, ale przez swych roznamiętnionych pogonią sojuszników. Symetrii strat to nie umniejsza, wzmaga tragedię. Wyświechtane powiedzenie, że jakaś tragedia była niepotrzebna jest nie tylko wyświechtane, jest ono też absurdalne – wszystkie tragedie są wszędzie i zawsze niepotrzebne. „Zdarzyć się mogło, zdarzyć się musiało” – jak to pisała Szymborska – „na szczęście szyna, hak, belka, hamulec, framuga, zakręt, milimetr, sekunda (...) o krok, o włos od zbiegu okoliczności”. Pod cyrkiem Korona zabrakło niestety milimetra, sekundy i żaden włos nie oddzielił zabitego od śmierci. Zdarzyć się mogło, zdarzyć się musiało. Natomiast niektóre opisy, hipotezy i komentarze tyczące tych sensacji stanowczo nie powinny się zdarzyć. Mam niejasne poczucie, że nawet ten felieton nie powinien być naznaczony zbyt silną zdarzeniowością.

Weźmy samą kwestię wyjścia tygrysów z cyrku. Jest to kwestia wciąż nierozstrzygnięta. Jedni powiadają, że tygrysy jakimś sobie tylko znanym sposobem same wyszły na wolność. Inni utrzymują, że zwierzęta przebiegle wykorzystały niedopatrzenie odpowiednich funkcjonariuszy i przez niedomkniętą furtkę skwapliwie wyszły na wolność.

Polityka 13.2000 (2238) z dnia 25.03.2000; Pilch; s. 110
Reklama