Archiwum Polityki

Dialog z samym sobą

Dowiadujemy się, chyba w szkole podstawowej, zaskakującej prawdy, że komedia to też dramat. Później, z biegiem życia, musimy o tym zapomnieć, bo potoczny język nie pozwala określić słowem „dramat” czegoś śmiesznego.

Wraz z pierwszymi refleksjami o dramacie przychodzą inne, te, które dotyczą słowa dialog. I znów dowiadujemy się, że dialog to niekoniecznie rozmowa dwóch osób, ale dwóch lub więcej, a monolog to wypowiedź jednej osoby. Później życie podpowiada nam sformułowania takie jak „on dialogował sam ze sobą” albo też, że to był dialog głuchych.

Mając te wszystkie nauki na uwadze, udałem się przed miesiącem, jeszcze przed wyborami w Iranie do chłodnego o tej porze roku Teheranu, zwabiony zaproszeniem, które zawierało słowo „dialog”. W ramach festiwalu filmowego, w którym w minionych latach uczestniczyłem dwukrotnie, przewidziano seminarium czy kolokwium na temat dialogu kultur, dialogu cywilizacji, a w podtekście tego tematu kryło się głębsze pytanie o możliwość dialogu religii. Iran jest klasycznym państwem wyznaniowym. Od rewolucji islamskiej ma religię w samej nazwie państwa (Islamska Republika) i jest konsekwentną teokracją. Jest rząd i jest prezydent, który oczywiście jest kapłanem, a nad nim jeszcze wyżej stoi duchowy przywódca, który jest bezpośrednim następcą czczonego powszechnie w Iranie ajatollaha Chomeiniego.

Oglądam Teheran w odstępach rocznych i widzę postępującą zmianę nastrojów. Zmienia się obraz ulicy. Czarne zasłony na twarzach kobiet są opuszczane coraz niżej i nierzadko wyziera spod nich niedozwolony kosmyk włosów, strażnicy rewolucji nadal kontrolują samochody, czy nie siedzą w nich niespokrewnione pary.

Polityka 13.2000 (2238) z dnia 25.03.2000; Zanussi; s. 113
Reklama