Kiedy kupowałem mój dom w Szampanii, tradycyjnym zwyczajem sprzedający poczęstował mnie i szefa agencji pośredniczącej wieloletnią grappą. Butelka była pękata, więc po paru kieliszkach nieprzyzwyczajonych do mocnych trunków Francuzów rozebrało. Nastąpił kwadrans szczerości. – Dużoś pan zarobił na moim domu? – zwrócił się szczerze były właściciel do agenta (takich pytań nigdy się we Francji nie stawia). – A co mi tam pieniądze – odpowiedział szczerze agent (wiek na oko między 50 a 60), walcząc z nagłym przypływem czkawki – ja bym oddał firmę, wszystkie moje kamienice, fortepian i żonę, żeby tylko pożyć dziesięć lat więcej, choćby na bruku i w slipach.
Polityka
13.2000
(2238) z dnia 25.03.2000;
Stomma;
s. 114