Archiwum Polityki

Łoś and Go

Zdoniesień prasowych wynika, że nasze miasta coraz chętniej odwiedzają zwierzęta przybywające prosto z lasu. Niestety, zdaniem policji często są one dzikie, agresywne i w wielu wypadkach zachowują się u nas tak, jakby były u siebie. Na razie nie są co prawda aż tak kłopotliwe jak stada Anglików w Krakowie, ale dużo im nie brak. Też włóczą się po ulicach, straszą przechodniów, przewracają kosze na śmieci, wypróżniają się w bramach i generalnie sprawiają wrażenie osobników, które nie wiedzą, gdzie są. Kilka dni temu opinię publiczną zbulwersował łoś, który wdarł się na teren Ursusa. Zdaniem służb porządkowych, łoś (niestety, nie pierwszy w tym roku) musiał być oszalały, bo inaczej po co by przychodził akurat do Ursusa. Na szczęście szybko wezwano myśliwego ze sztucerem, który łosia zastrzelił, przywracając na terenie Ursusa porządek. Narzuca się pytanie: czego szukają łosie (i nie tylko) w naszych miastach? Pogląd, że rozrywki, wydaje się mocno przesadzony, podobnie jak spekulacje, że chodzi im o dobrze płatną pracę, np. w reklamie. Głośny przykład żubra pokazuje co prawda, że czasem można się prosto z lasu załapać do reklamy piwa, ale czy na naszym, wciąż niewielkim, rynku reklamy jest miejsce dla łosia? Co ten łoś może reklamować? Łoś and Go?

Czy agresywny łoś z Ursusa musiał zginąć? Otóż zdaniem myśliwego został tak trafiony, że bezwzględnie musiał. W opinii władz dzielnicy niepodważalnym sukcesem akcji jest to, że nie zginął nikt inny. Myśliwy strzelał tak precyzyjnie, że przy okazji nie trafił żadnego przechodnia, policjanta, urzędnika miejskiego, weterynarza, a nawet sam się przypadkowo nie trafił podczas oddawania strzału, co – jak wiadomo – nie zawsze się zdarza.

Polityka 21.2008 (2655) z dnia 24.05.2008; Fusy plusy i minusy; s. 110
Reklama